6.26.2020

Od Prestiana - Zlecenie

 - Tak wyglądały miejsca, w których kiedyś mieszkali ludzie. - nieśpiesznym krokiem przechodziłem przez rynek. Bazyli wesoło dreptał u mojego boku, rozglądając się i z niewiadomego dla mnie powodu raz na jakiś czas uderzając w bardzo kozi sposób głową o noszoną przeze mnie torbę. Nie miałem pojęcia, jak na to wpadł, ale założyłem, że przejdzie mu zanim nadzieje się na ostry fragment butelki, jakiego ostatecznie nigdy się nie pozbyłem. - No tak, zapomniałem, że pewnie nawet nie wiesz, czym są ludzie i pewnie jeszcze mniej interesuje cię, jak kiedyś żyli.
  Mój wzrok przykuł widok tablicy ogłoszeń. Mimo tego, że wydała się być założona całkiem niedawno, wisiało na niej już kilka informacji, i akurat kto by się spodziewał - ogłoszeń. Zwróciłem się w tamtą stronę i zająłem się czytaniem. Jakaś zachęta dla pomocników, prośba dla zwiadowców i nawet coś skierowanego do psów z moimi kwalifikacjami: treść w pewnym sensie ponaglająca, aby ktoś zajął się problemami żołądkowymi sforzan. Uznałem, że skoro i tak już wiem o problemie ze stodoły (czytać: skrzydła medycznego) i już wcześniej zastanawiałem się nad rozwiązaniem, mogę przejąć zlecenie.
 - Prosty napar na bazie mniszka lekarskiego powinien starczyć. - ponownie zwróciłem się do bazyliszka chwilę później, kiedy po załatwieniu paru sprawunków i daniu sobie chwili czasu na dodatkowe pomyślenie nad sprawą, udawałem się w teren. Trudno było mi wytłumaczyć, co nakazuje mi tak często odzywać się do tego stworzenia. Byłoby szczęśliwe w równym stopniu, gdybym powtarzał losowe głoski, jak i opowiadał o historii Rzymu. A mimo wszystko mówiłem do niego, a ten odwdzięczył się teraz usatysfakcjonowanymi bulgotaniami i niezidentyfikowanym "mep" pomiędzy nimi. - Też tak uważam. Te rośliny są tak proste do znalezienia, że nawet nie będziemy zawracać głowy Senshi.
  W podobnym trybie przerywanego monologu albo przerywanej ciszy dostaliśmy się na polanę. Mniszki najczęściej rosną na terenach przekształconych przez dwunożnych, a byłe pola wydały mi się miejscem, na którym mogły bez problemu ostać. Tym bardziej, że jeszcze na terenach wioski udało mi się upatrzyć ich kilka, jednak w niewystarczającej ilości. Tymczasem tutaj na polanie spodziewałem się znaleźć wystarczające zbiory, aby móc przygotować napar dla nawet i całej sfory. W dawkach, jakie planowałem poddać psom, nie powinny zostać w żaden sposób funkcje organizmu u zdrowych psów, a ewentualnie uda się zwalczyć problemy u tych, których układy pokarmowe jeszcze nie wykazały żadnych komplikacji.
  Rozejrzałem się wokół, całkiem prędko zauważając kilka żółtych kwiatostanów, a jeszcze więcej słynnych dmuchawców i pustych łodyg. Miałem nadzieję, że mniszki nie naruszają okolicznego terenu w znaczący sposób, ale zauważając, że nawet mając przez stulecia okazję do gwałtownego rozwoju, jeszcze nie pochłaniają okolicy w całości, uspokoiłem się w pewnym stopniu. Nie mogłem dokładniej określić czynnika powstrzymującego ich ekspansję, ale liczyłem, że może w przyszłości uda mi się poznać odpowiedź.
 - Zbieram zarówno kwiaty, łodygi z liśćmi, jak i korzenie. - zabrałem głos po chwili pracy. Bazyli zamiast zwyczajem trzebić okoliczną faunę, przyglądał się dokładnie moim działaniom. - Lato nie jest najbardziej sprzyjającą porą roku na zbiory tego gatunku, więc będę musiał dopiero zobaczyć, która z tych części okaże się najszybciej spełniać potrzebne warunki. Szczególnie, kiedy suszenie zabrałoby zbyt wiele czasu.
 - Bigh. - odparło pisklę elokwentnie. Mimo wszystko musiałem przyznać, że momentami bywał lepszym towarzyszem rozmowy niż niektóre psy.
 - Spójrz, a te kwiatki tutaj to mlecze. Niektórzy mylą je z mniszkami. Obydwa są żółte, a później przekształcają się w dmuchawce. Jeżeli chcesz je odróżniać poprawnie, musisz pamiętać, że mlecze wyrastają z jednej łodygi, która później tworzy odnogi, a mniszki prawie od ziemi rosną w kilku łodygach. Oprócz tego mlecze mają mniejsze kwiatki, a dmuchawce z nich powstające są trudne do zdmuchnięcia. Rozumiesz? - wiedziałem, że na pewno nie, chociaż porozumiewawcze kłapnięcie wyglądało nazbyt przekonująco. Przynajmniej w świecie, w którym miało spełniać funkcję komunikacji ze mną, a nie próbę pożarcia pajączka, który łaził po roślinie obok. - A teraz chodź, wracamy, a ty to zostaw już się schowało.
  Następnymi działaniami, jakimi się zająłem, było udanie się do kuchni. Bazyliszek po takiej wędrówce zdążył zmęczyć się i zasnąć, więc odłożyłem go do domku, licząc, że nie obudzi się przed moim powrotem i nie narobi rabanu. Do wnętrza wiatraka wolałem go ze sobą i tak nie brać, ponieważ oprócz dosyć szybkiego pocięcia surowców lekarskich narzędziami ze skrzydła medycznego, planowałem już teraz rozeznać się w możliwościach zdobycia wrzątku. Wcześniej jeszcze tylko zwróciłem się do zielarki, aby dostać mięty i odrobinę norteńca. Była to dosyć szybka transakcja. Następnie mając już wszystkie składniki zająłem się przygotowywaniem naparu, jednocześnie uświadamiając sobie, że zbliża się pora kolacji. Wyselekcjonowałem fragmenty roślin, które najlepiej się nadawały, dokończyłem cięcie i udałem się po grzejącą się nad ogniem wodę. W międzyczasie jakoś zdobyłem zgodę, aby swoje przedsięwzięcie przeprowadzić na skalę większą niż teren gabinetu, zalałem zioła i niedługo potem przelałem do naczyń. Poparzyłem się w pewnym momencie, ale mimo wszystko daję sobie prawo do powiedzenia: voilà. Bóle brzucha powinny przejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz