3.03.2020

Od Brooklyn – Grupa III

  
  Dawno upragniony przez grupę postój przynosił więcej korzyści, niż mogliśmy się tego spodziewać. I nie chodziło tu tylko o lepsze nastawienie całej sfory. Medykom łatwiej było działać, kiedy nie przemieszczaliśmy się non stop, pacjenci lepiej wypoczywali, strażnicy mogli ustalić dokładniejsze warty i uczynić je ruchomymi, myśliwi zdecydować się na strategię i lepiej obmyślić plan działania, a zwiadowcy oddalić się bardziej bez obaw, że grupa odejdzie i już jej nie dogonią. Zawsze byłam uparta i rzucałam się na głęboką wodę, a że warunki dodatkowo były sprzyjające, postanowiłam zaplanować sobie dłuższy zwiad i oddalić się znacznie na zachód.
    — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Może być jeszcze za wcześnie. — Odparł Prestian, gdy oznajmiłam mu swoją nieobecność przez parę następnych dni.
    — Potrzebuję tego. To dla mnie istotne — w głowie miałam wspomnienia z rozmowy z Pergilmesem, która była dla mnie stosunkowo trudną. Westchnął tylko wiele więcej nie mówiąc. Pergilmes na tę wieść skinął łbem.
    Wieczorem, przed porą snu, oznajmiłam zwiadowcom, aby raporty przekazywali Cretcherowi pod moją nieobecność, on również przez ten czas miał ustalać zwiady. Wybranie go na betę było jedną z moich lepszych decyzji i nieco odetchnęłam.
    Wyruszyłam o świcie, kiedy większość spała. Miałam naprawdę dobre nastawienie mimo tego, że dawno nie wychodziłam na zwiady. Z początku chodzenie cicho sprawiało mi pewnego rodzaju trudność, ale szybko powróciły dawne, wyuczone niemalże na pamięć nawyki. Zastanawiałam się nad wejściem na drzewo, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, że nie przeżyłabym upadku z moimi posiadanymi już obrażeniami. Nie było sensu ryzykować. Bo tego również od dłuższego czasu nie praktykowałam. Będzie trzeba wrócić do formy, kiedy się bardziej zagoi.
    Czy działo się coś ciekawego? Nieszczególnie. Szłam, przemieszczałam się, skradałam, tuptałam, a potem jeszcze zmieniałam położenie, jakby komuś było za mało. Cicho, niemalże bezszelestnie. Zacierając za sobą ślady w miarę możliwości, raz na jakiś czas zmieniając kierunek, aby zmylić potencjalną osobę, która miałaby mnie śledzić. Wiedziałam mniej więcej, w którą stronę jest jezioro. Zostawiałam co jakiś czas znaki, aby orientować się w terenie. Gdy uznałam, że jestem odpowiednio daleko, a dodatkowo głód zaczął dawać mi we znaki, upolowałam królika. Nie zatrzymywałam się, gdy zaczęło się ściemniać. W sforze robiliśmy to ze względu na grupę, a także słabszych i rannych. Samodzielnie mogłam pozwolić sobie na dłuższy wysiłek. W końcu potrzebowałam tego. Lubiłam czuć tę adrenalinę, gdy należało zachowywać się tak cicho, by otoczenie było głośniejsze. Zatrzymałam się dopiero, kiedy śnieg zaczął padać. Nie zmartwiło mnie to, wręcz przeciwnie. Odwalał za mnie robotę kamuflowania pozostawianych odcisków.
    Następnego dnia również wstałam wraz ze słońcem i ruszyłam dalej. Rozglądałam się po otoczeniu. Starałam się zapamiętać ważniejsze elementy otoczenia, jak bujniejszą roślinność (choć przykrytą puchem) albo trop zwierzyny. Wbrew pozorom nie były to monotonne dni. Zrobiłam wiele, wiele kroków od sfory, gdy wyczułam to po raz pierwszy. Zamarłam. Trop. Świeży. Znajomy. Ludzki.
    Wiedziałam, że w tym momencie powinnam zachować szczególną ostrożność. Wystarczyło, aby jakiś baran (z ludzkiego gatunku, jakby jakiś nierozumny nie załapał) pomylił mnie z lisem — nawet by się nie zastanawiał, po prostu zacząłby strzelać. Nie uśmiechał mi się powrót z raną postrzałową. Ciekawość jednak zwyciężyła. Ludzie mogliby się nam przydać. Byli do przodu w porównaniu do psiej rasy. Mieli przykładowo leki. Gil potrzebował leków. Wbrew zmęczeniu (w końcu od dawna nie miałam żadnych misji, wyszłam z wprawy) podążyłam za nim.
    — Ludzka osada. Dosyć zaawansowana, ale trochę dziwna. Jakby zacofana w porównaniu z tamtą nieopodal Royadellu. — Opisywałam tym, którzy po moim powrocie pragnęli wysłuchać historii. — Niemniej jednak mają różne rzeczy. Od świecących amuletów i ostrych sztyletów, po zioła, przyprawy, medykamenty — Prestianowi zabłysły oczy.
    — Co planujesz? — zapytał Gil.
    — Chcę, aby ruszyła tam ze mną cała grupa zwiadowcza, a wszyscy inni, którzy zabrali ze sobą torby, użyczyli nam ich. Zabierzemy tak wiele przedmiotów, ile zdołamy. — Odparłam. — Więc jeśli ktoś ze zwiadowców ma jakieś wątpliwości i nie chce wyruszać, niech odezwie się teraz, bo potem będzie za późno. Wyruszamy o świcie.

Grupo III? || 636 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz