Nareszcie urządziliśmy postój. Tak, zapewne powinniśmy zrobić to wcześniej, ale to nieistotne, wszyscy byliśmy wiedzeni paniką, dawaliśmy radę, a teraz już nie musieliśmy. Przyjemnie było, móc się rozłożyć i nie myśleć, że zaraz będziemy ruszać dalej. Potrzebowałem paru dni, żeby przestać oglądać się za siebie, oczekując wilka, który wyskoczy zza krzaków, a wraz z nim cała wataha.
Byliśmy już na tyle daleko, że może rzeczywiście nas nie dogonią. Aż uśmiechnąłem się na tą myśl, a inni patrzyli na mnie dziwnie. Spokojna atmosfera rozleniwiła nas wszystkich, niestety.
Najpierw medycy wyruszyli na swoje zbierackie podboje, potem zwiadowcy poszli sprawdzić ludzkie ślady, a na końcu myśliwi też zdecydowali się wykorzystać sytuację i urządzić wielkie łowy. Trochę dziwnie było mi przebywać wyłącznie w towarzystwie innych strażników. Kilmi i Bill gadali głównie między sobą, Aureon ze swoim duchem, a Mill z nikim, ale szczególnie nie ze mną. To była bardzo przyjemna odmiana od ciągłego hałasu i pytań. Nie mieliśmy nic do roboty, poza pilnowaniem dobytku, który zostawili sforzanie i jakiś wspólnych przedmiotów, typu garnki.
Nie widziałem żadnej potrzeby w wystawianiu za dnia wart, więc jedynie pilnowałem, by ktoś ym zawsze był obok obozu. Często to byłem ja, bo nie czułem potrzeby eksploracji okolic jeziorka, nawet jeśli wyglądało bardzo przyjemnie. Poza tym wyglądało, jakby miała przyjść odwilż, więc mój humor był znacznie lepszy.
Czytałem znów Hamleta, a na drugim brzegu jeziora widziałem Aureona z jego… towarzyszem? Opiekunem? Nieistotne. Nie byłem całkowicie sam, słońce świeciło, prawie nie było zimno, gdy doszedł do mnie zapach. Niemal psi. Podniosłem łeb i wciągnąłem powietrze? Wydawało mi się?
Wstałem i spróbowałem jeszcze raz złapać woń, teraz z lepszej perspektywy. Może…
- Aureon! - krzyknąłem. - Chodź tu!
Trzeba przyznać, że szybko się przemieścił, ale zapach stawał się coraz słabszy, a już na początku był ledwo nutką.
- Czujesz to? - Pokiwał łbem.
- Dobra. - Miałem tak wielką ochotę kazać mu sprawdzić potencjalne niebezpieczeństwo, ale wiedziałem, że nie mogę. - Zostań, pilnuj wszystkiego. Wrócę zaraz.
Czyli przynajmniej się nie myliłem.
Wyszedłem z bezpiecznej polany między gałęzie drzew. Starałem się robić jak najmniej hałasu. Może nie byłem szpiegiem, ale umiałem się skradać, jeśli było trzeba. Omijałem gałęzie i stąpałem delikatnie po śniegu.
Teraz czułem już wyraźniej, nie byłem pewien, czy to pies, czy jakiś nasz krewniak. Powoli, krok za krokiem, odsuwałem się od obozu.
Gdzieś tu jesteś, pytanie brzmi, czy widzisz mnie, chociaż ja nie widzę ciebie?
Miałem wrażenie, że minęła nieskończoność, nim całkowicie zgubiłem trop. Rozejrzałem się, oczekując, że może zobaczę oczy wpatrujące się ze mnie z oddali. Nic.
Pokrążyłem jeszcze moment, próbując odnaleźć ponownie zapach. Kiedy w końcu się poddałem, usłyszałem dźwięk łamanych gałęzi. Przykucnąłem przy pniu drzewa i czekałem. Miło, że wszystko było białe i odróżniało się idealnie od mojego futra. Z pewnej odległości mogłem już rozpooznać osobę.
- Kilmi.
- Pergilmes? Co ty tutaj odwalasz? - Przewróciłem oczami, ale to nie tak, że nie byłem już po tym czasie przyzwyczajony.
- O co chodzi?
- Szukam cię. Znaleźliśmy z Billem ślady. - Zamarłem.
- Ślady?
- Tak, no chodź!
Mieli racje. Nie wiedziałem, gdzie zniknął Millenium, ale teraz wolałbym mieć go też przy sobie. Bill podobno był w lesie i szukał, kto pozostawił tropy. Kilmi wskazała mi miejsce przy brzegu i z jakiegoś powodu nie podeszła bliżej, ale to nie było istotne. Nie było ich wiele, ale wyraźnie odciśnięte, niewielkie. Patrząc na ich pokrzywienie, to nie była jedna osoba.
- Pójdź po Billa - poleciłem. - Znajdźcie mi Milla i sprowadźcie do obozu.
Wróciłem do Aureona i krążyłem wokół niego. Powiedział mi, że Zajęło trochę czasu, zanim cała trójka wróciła, na tyle, by już strach zaczął płynąć w moich żyłach, ale to nie było jeszcze przerażenie. Jeszcze nie było źle.
- Radość była trochę przedwczesna - zacząłem. - Ja i Aureon czuliśmy zapach obcych psów, prawdopodobnie psów, wy znaleźliście ślady. Jest nas piątka, medycy, strażnicy i cała reszta mają swoje zadania. Nie wiemy kto to jest, ani jakie mają zamiary, a ja chcę wiedzieć, czy mamy do czynienia z potencjalnie wrogim stadem czy z przypadkowymi wędrowcami.
Krótkie zwiady, pojedyncze, dobrze? - Nie usłyszałem sprzeciwu. - Jak dobrze pójdzie, to nawet będziemy mieli coś ciekawszego do roboty, niż tylko stanie i patrzenie na krzaki.
Strażniku?
Byliśmy już na tyle daleko, że może rzeczywiście nas nie dogonią. Aż uśmiechnąłem się na tą myśl, a inni patrzyli na mnie dziwnie. Spokojna atmosfera rozleniwiła nas wszystkich, niestety.
Najpierw medycy wyruszyli na swoje zbierackie podboje, potem zwiadowcy poszli sprawdzić ludzkie ślady, a na końcu myśliwi też zdecydowali się wykorzystać sytuację i urządzić wielkie łowy. Trochę dziwnie było mi przebywać wyłącznie w towarzystwie innych strażników. Kilmi i Bill gadali głównie między sobą, Aureon ze swoim duchem, a Mill z nikim, ale szczególnie nie ze mną. To była bardzo przyjemna odmiana od ciągłego hałasu i pytań. Nie mieliśmy nic do roboty, poza pilnowaniem dobytku, który zostawili sforzanie i jakiś wspólnych przedmiotów, typu garnki.
Nie widziałem żadnej potrzeby w wystawianiu za dnia wart, więc jedynie pilnowałem, by ktoś ym zawsze był obok obozu. Często to byłem ja, bo nie czułem potrzeby eksploracji okolic jeziorka, nawet jeśli wyglądało bardzo przyjemnie. Poza tym wyglądało, jakby miała przyjść odwilż, więc mój humor był znacznie lepszy.
Czytałem znów Hamleta, a na drugim brzegu jeziora widziałem Aureona z jego… towarzyszem? Opiekunem? Nieistotne. Nie byłem całkowicie sam, słońce świeciło, prawie nie było zimno, gdy doszedł do mnie zapach. Niemal psi. Podniosłem łeb i wciągnąłem powietrze? Wydawało mi się?
Wstałem i spróbowałem jeszcze raz złapać woń, teraz z lepszej perspektywy. Może…
- Aureon! - krzyknąłem. - Chodź tu!
Trzeba przyznać, że szybko się przemieścił, ale zapach stawał się coraz słabszy, a już na początku był ledwo nutką.
- Czujesz to? - Pokiwał łbem.
- Dobra. - Miałem tak wielką ochotę kazać mu sprawdzić potencjalne niebezpieczeństwo, ale wiedziałem, że nie mogę. - Zostań, pilnuj wszystkiego. Wrócę zaraz.
Czyli przynajmniej się nie myliłem.
Wyszedłem z bezpiecznej polany między gałęzie drzew. Starałem się robić jak najmniej hałasu. Może nie byłem szpiegiem, ale umiałem się skradać, jeśli było trzeba. Omijałem gałęzie i stąpałem delikatnie po śniegu.
Teraz czułem już wyraźniej, nie byłem pewien, czy to pies, czy jakiś nasz krewniak. Powoli, krok za krokiem, odsuwałem się od obozu.
Gdzieś tu jesteś, pytanie brzmi, czy widzisz mnie, chociaż ja nie widzę ciebie?
Miałem wrażenie, że minęła nieskończoność, nim całkowicie zgubiłem trop. Rozejrzałem się, oczekując, że może zobaczę oczy wpatrujące się ze mnie z oddali. Nic.
Pokrążyłem jeszcze moment, próbując odnaleźć ponownie zapach. Kiedy w końcu się poddałem, usłyszałem dźwięk łamanych gałęzi. Przykucnąłem przy pniu drzewa i czekałem. Miło, że wszystko było białe i odróżniało się idealnie od mojego futra. Z pewnej odległości mogłem już rozpooznać osobę.
- Kilmi.
- Pergilmes? Co ty tutaj odwalasz? - Przewróciłem oczami, ale to nie tak, że nie byłem już po tym czasie przyzwyczajony.
- O co chodzi?
- Szukam cię. Znaleźliśmy z Billem ślady. - Zamarłem.
- Ślady?
- Tak, no chodź!
Mieli racje. Nie wiedziałem, gdzie zniknął Millenium, ale teraz wolałbym mieć go też przy sobie. Bill podobno był w lesie i szukał, kto pozostawił tropy. Kilmi wskazała mi miejsce przy brzegu i z jakiegoś powodu nie podeszła bliżej, ale to nie było istotne. Nie było ich wiele, ale wyraźnie odciśnięte, niewielkie. Patrząc na ich pokrzywienie, to nie była jedna osoba.
- Pójdź po Billa - poleciłem. - Znajdźcie mi Milla i sprowadźcie do obozu.
Wróciłem do Aureona i krążyłem wokół niego. Powiedział mi, że Zajęło trochę czasu, zanim cała trójka wróciła, na tyle, by już strach zaczął płynąć w moich żyłach, ale to nie było jeszcze przerażenie. Jeszcze nie było źle.
- Radość była trochę przedwczesna - zacząłem. - Ja i Aureon czuliśmy zapach obcych psów, prawdopodobnie psów, wy znaleźliście ślady. Jest nas piątka, medycy, strażnicy i cała reszta mają swoje zadania. Nie wiemy kto to jest, ani jakie mają zamiary, a ja chcę wiedzieć, czy mamy do czynienia z potencjalnie wrogim stadem czy z przypadkowymi wędrowcami.
Krótkie zwiady, pojedyncze, dobrze? - Nie usłyszałem sprzeciwu. - Jak dobrze pójdzie, to nawet będziemy mieli coś ciekawszego do roboty, niż tylko stanie i patrzenie na krzaki.
Strażniku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz