3.13.2020

Od Persefony cd. Fryderyka Wilhelma - Grupa IV

Dobrze było usłyszeć jak Alfy ogłaszają postój. Większość sforzan długo na niego czekała. Jezioro wydawało się idealnym miejscem na postój. Mieliśmy dostęp do świeżej wody, a medycy mogli nazbierać wiele potrzebnych ziół leczniczych, których wokół jeziora rosło naprawdę sporo. Ich delikatna woń unosiła się wokoło. Miejsce wydawało się bezpieczne, ale strażnicy nie opuszczali wart. Mieli uszy i oczy szeroko otwarte. Lepiej było być przygotowanym na wszystko.
Dla nas, myśliwych, była to dobra okazja do polowań, gdyż w powietrzu na tutejszych terenach unosił zapach zwierzyny, której było dużo w okolicy. Bez problemu mogłaby wykarmić całą sforę, może i nawet do syta, gdyby wszyscy myśliwi zabraliby się do łowów. Dobrze byłoby też nazbierać zapasy na dalszą podróż. Przydałoby się to ze względu na panujący mróz, który zabierał nam wiele siły, a ta potrzebna nam była na dalszą wędrówkę.
Gdy Cretcher zwołał wszystkich myśliwych, przewidziałam, co planuje, a co za chwilę miało się zacząć. Przysiadłam przy Eterze. Przywitaliśmy się, a następnie razem w skupieniu wysłuchiwaliśmy Cretchera. Jak podejrzewałam, ze względu na postój i dużo zwierzyny, myśliwi musieli upolować jej jak najwięcej, aby nakarmić niedożywioną sforę.
Na początku wpadłam na pomysł, że może zaproponowałabym Eterowi, abyśmy razem udali się na polowanie, ale szybko skreśliłam ten pomysł. Stwierdziłam, że lepiej, żeby każdy z nas wybrał się w pojedynkę, wtedy jest większa szansa, że zbierzemy więcej pożywienia, a im więcej pożywienia, tym więcej nakarmionych psów oraz siły na podróż i zapasy, które na pewno by się nam przydały na kolejną wędrówkę.
Od razu jak Cretcher skończył wyjaśniać nam powód zgromadzenia i wydawać nam polecenia, każdy pies ruszył w swoją stronę. Tak zrobiłam też i ja, wybierając kierunek, który nie obrał żaden myśliwy. Nie chciałam szukać zwierzyny w okolicach innego myśliwego. Tym sposobem każdy z nas by sobie tylko przeszkadzał, a polowanie zakończyłoby się wielkim niepowodzeniem.
Zanim jednak rozstaliśmy się, zdążyłam życzyć Eterowi udanych i obfitych łowów. W odpowiedzi życzył mi tego samego.
Skierowałam się w stronę mglistego lasu. Przewidywałam, że to właśnie tam znajdę dużo zwierzyny. Teren wydawał się idealny do łowów.
Przedostając się przez zaspy śniegu, który ocierał się o moje podbrzusze i mijając grube konary drzew, myślałam o Eterze. Nie wiadomo czemu moje myśli krążyły wokół brata. Zmienił się. Z czasów szczenięcych pamiętałam jego, jako wiecznie śpiącego szczeniaka, którego nie dało się wywabić z legowiska, niczym sowy ze swojej dziupli w dzień. Często marudził, był ogromnym leniem. Gdy dorósł, polubił polowanie, dzięki staraniom matki i siostry, Rei. Dojrzał, zmężniał, zaczął rozmawiać z innymi. Zmienił się, choć znudzony wyraz pyska mu pozostał. Gdyby tata go zobaczył, na pewno byłby z niego dumny. W tamtej chwili tęsknota za ojcem uczepiła mnie się niczym cierń i zaczął mnie uwierać.
Z zamyślania wyrwał mnie zapach świeżej krwi. Zatrzymałam się, biorąc głęboki wdech, całkowicie skupiając się na zapachu. Wyczułam, że krew należy do jelenia. Gdzieś w pobliżu znajdował się ranny jeleń. Nie mogłam przegapić takiej okazji. Mięso jelenia mogło nakarmić całą sforę. Poza tym było naprawdę dobre, a ja nie musiałabym wysłuchiwać narzekania sforzan, że ciągle jedzą to samo. Rzadko udawało nam się upolować jelenia ze względu na to, że myśliwi tak jak sforzanie byli osłabieni, a panująca pora roku nam nie sprzyjała.
Nadstawiłam uszy i ruszyłam truchtem, będąc zadowolona z mojego odkrycia. Szybko stłumiłam zadowolenie, ponieważ nie wykonałam jeszcze zadania, ani nie upolowałam żadnej zdobyczy. Za szybko na triumfy – upomniałam się, zdając sobie powagę z sytuacji. Aby upewnić się, że żaden myśliwy nie natknął się na rannego jelenie, węszyłam w powietrzu, czy aby w pobliżu nie znajduje się inny myśliwy. Oprócz zapachu rannego jelenia, ziół, jeziora zmieszanego ze sforzanami i pozostałej zwierzyny leśnej nie wyczułam ani jednego myśliwego.
Z każdym krokiem zapach jelenia i jego krwi nabierał na sile. Wkrótce zobaczyłam go, leżącego pod jednym z pni. Stanęłam w bezpiecznej odległości, aby mnie nie zobaczył. Wiatr sprzyjał mi, nie mógł mnie wyczuć. Przyglądałam się mu. Jeleń oddychał z trudem, jego bok unosił się ociężale. Jego poroża były ogromne. Samiec nie był stary, ale miał już swoje lata. Z jego pyska leciała krew, a na boku dostrzegłam kilka niewielkich ran, z których spływała szkarłatna ciecz. Taka sama znajdowała się też na jego szyi. Znałam te rany, wiedziałam, kto był za nie odpowiedzialny. Został postrzelony przez ludzi, a to nie oznaczało niczego dobrego. Ludzie nigdy nie oznaczali niczego dobrego. Nadstawiłam uszy, węsząc w powietrzu, szukając ich zapachu lub psów do nich należących. Każdy myśliwy wiedział, że zdobyczy człowieka lepiej nie ruszać, gdyż ten na pewno znajduje się w pobliżu. Mimo tego, w powietrzu nie wyczułam zapachu człowieka ani psów myśliwych. Udało mu się uciec – stwierdziłam. Albo człowiek wcale nie zamierza go szukać. Ludzie często zabijają dla zabawy, bez konkretnego celu. Mimo tego jeszcze chwilę stałam na baczność, nie zbliżając się do leżącego jelenia. Zastanawiałam się, co mam robić. Nie lubiłam zabierać zdobyczy ludziom. Wolałam sama ją sobie upolować. Miałam wtedy satysfakcję z polowania. Przyglądałam się jeleniowi. Był na granicy życia, a śmierci. W końcu zdecydowałam, że i tak umrze – jego rany były śmiertelne, a on sam i tak by wkrótce umarł – a ja nie mogłam pozwolić, aby jego mięso zmarnował się i zgniło, kiedy mogło pożywić sforę.
Wyszłam z ukrycia i ruszyłam do jelenia pewnym krokiem. Od razu mnie zauważył. Szarpnął głową w moją stronę, nadstawiając uszy. Otworzysz szerzej oczy, gdy mnie zobaczył. Ryknął przeraźliwie, próbując wstać, ale jego słabe racice ślizgały się na zakrwawionym śniegu. Widać było, że każdy jego ruch sprawiał mu niewyobrażalny ból. Bez problemu przyparłam go łapą do ziemi. Był bardzo słaby, stracił sporo krwi. Patrzył na mnie przerażony.
— Tak będzie dla ciebie lepiej.
Jednym kłapnięciem szczęki pozbawiłam go życia. Zaciskając zęby na jego krtani, z której obficie zaczęła sączyć się krew, brudząc mój pysk, przyglądałam się jego spojrzeniu, z którego życie ulotniło się w ciągu kilku krótkich sekund. Szybko zakończyłam jego cierpienie.
Gdy uniosłam głowę, nadal mocno trzymając krtań jelenia, poczułam, jak strużka jego krwi spływa mi po szyi. Rozejrzałam się po lesie. Później poprawiłam uścisk tak, aby lepiej trzymało mi się jelenia, jednocześnie nie hacząc o jego wielkie poroża. Następnie skierowałam się w stronę sfory. Po drodze zastanawiałam się, jak idzie polowanie innym myśliwym.
Byłam zadowolona, że łatwo i bez zbędnego niebezpieczeństwa udało mi się zdobyć pożywienie. Wiedziałam jednak, że to dopiero początek moich łowów.

Grupo IV?
+1000

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz