3.16.2020

Od Petera

Od kiedy byłem szczeniakiem na ulicy, prawie nie śniłem. Początkowo to był wynik strachu i poczucia winy, za każdy czyn, który uważałem za niemoralny, ale z czasem te dwie sprawy przestały być problemami, a sny nie powróciły. Może z nich wyrosłem? Nie wiedziałem, ale też specjalnie mi to nie przeszkadzało. Potrzebowałem odpoczynku, marzenia mogłem sobie snuć będąc obudzonym. Zdarzały się oczywiście wyjątki, zwłaszcza, gdy byłem nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, wtedy wszelkie fantazje znane psom ukazywały się w mojej głowie, najczęściej w nieprzyjemny sposób, bo to najwyraźniej była zapłata za spokój przez resztę życia: możesz się wysypiać, chyba że naprawdę będziesz tego potrzebował, wtedy nie. Wtedy przychodzi czas na Nogitsune, koszmary, gang, topienie i całą resztę tej jatki, którą przetrwałem w moim życiu.
Kiedy zaczęliśmy naszą małą podróż, to była jedna z rzeczy, która się zmieniła. Ciągle się wysypiałem, to nie było wielkim problemem, ale pojawiły się właśnie sny. Zwykle dość zwyczajne i nudne, a tu jeden o polowaniu, a tu jakiś o przeszłości, w większości umiałem normalnie chodzić, ale nie zwracałem na to specjalnie uwagi, miałem naturę i własny organizm do pokonania.
Z czasem zaczęły robić się coraz dziwniejsze. Nie pamiętałem ich zbyt dobrze, jedynie jakieś fragmenty i odczucia. Kolory były jasne, niemal białe i palące, a ja byłem zestresowany, jeszcze gdybym był chwile po przebudzeniu, może umiałbym podać jakieś szczegóły, ale one znikały tak szybko, jak tylko otworzyłem oczy. Czułem, jakby coś było nie tak, ale ani razu nie udało mi się uchwycić co.
Zastanawiałem się, czy Verg mógł też je widzieć. Nie był całkowicie odcięty, poczułbym to, ale nie miałem jak tego sprawdzić. Pół roku. Cholernie dużo czasu, nawet jak na moje bardzo długie życie. Już mniej do niego gadałem, bo to stało się dziwne, gdy miałem całkowitą pewność, że nie odpowie.
Szkoda, chciałbym kogoś, kto mógłby pomóc rozwiązać problem Pepper. To było jak cholerna szpila, wbijająca się we mnie raz za razem, gdy tylko chciała. Pepper zabrana, Pepper ukradziona przez Razjela i traktowana w nie wiadomo jaki sposób. To chyba było najgorsze, że nawet nie wiedziałem, co ten cholerny lis ma zamiar z nią zrobić. Jakbym zapytał wtedy, nie odpowiedziałby mi, ale teraz może i by mógł. Nic to nie zmieni, a mnie pewnie tylko wkurzy bardziej. O poranku, gdy już nie mogłem spać, wtedy zdarzało mi się wstawać, iść pomiędzy drzewa i warczeć na lisa, którego tam nie było.
Liczyłem, że w końcu się pojawi, chociażby po to, by mnie uciszyć. Wolałbym też, żeby nikt mnie nie zobaczył, gadającego do pustki. Nie krążyły jeszcze opowieści o tym, żebym był szaleńcem, ale może była to tylko kwestia czasu.
Czasami miewałem momenty, w których chciałem zacząć zdanie od “Hej Autumn”, ale musiałem gryźć się w język. Dzieciaki były miłe przynajmniej albo starały się być, czasami nawet za bardzo. Przydałby się ktoś, kto miałby nieco więcej charakteru. Teoretycznie był Bill, ale instynkt samozachowawczy powstrzymywał mnie przed wieloma rzeczami, w tym wnerwianiem giganta. Czasami przychodziła do mnie myśl, a może by tak… nie, nie opłacało mi się aktualnie robić głupot. Nie miał kto pomóc mi po nich sprzątać.
- Razjel! - warknąłem po raz niezliczony w szarówkę dnia. Jezioro wszystkich nieco rozluźniło. To może nie była plaża w Royal Dogs, ale mieliśmy ciszę i spokój. Minus ja oczywiście, chociaż starałem się jak najmniej hałasować.
- Razjel, chcę porozmawiać. Masz zamiar trzymać mnie tu wiecznie? Bo ja będę wołać! Chodź tu!
- Dzień dobry Peter. - Oczywiście, że stał na wodzie. Czemu niby nie?
Przeszedłem pomiędzy psami najciszej, jak umiałem, ale i tak zwróciłem uwagę Pergilmesa. Kiwnąłem na niego łbem i z udawanym rozluźnieniem ruszyłem ku tafli jeziora. Może pomyśli, że chcę popływać czy coś, byle nie chciał podejść i pogadać.
- Naprawdę musisz odgrywać Jezusa w tej chwili? - Był zadziwiająco mało zadowolony. Nie wiedziałem, czy to powinno mi się podobać.
- Peter. - Pokręcił łbem.
- Chcę zaproponować…
- Nieprawda - przerwał mi. Jego ogony sunęły po wodzie tworząc małe fale. - Nie masz pojęcia, co możesz mi zaproponować i nie sądziłeś, że w ogóle się zjawię. - Zerknąłem w stronę Pergilmesa. - Nie patrz tam, patrz na mnie, mówię do ciebie. Jakimś sposobem ciągle nie zrozumiałeś, że cięty język nie jest sposobem na wszystko, a teraz nie masz ze sobą ani przyjaciół, ani obrońcy, a mimo to, ciągle próbujesz tych samych starych sztuczek, psie. Nie wzywałeś mnie, by walczyć o duszę Pepper. Jesteś samotny.
- Przestań...
- Uważasz wszystkie te psy za dzieciaki i nie masz się nawet do kogo zwrócić, więc przychodzisz do mnie, jednej osoby, której szczerze nienawidzisz, bo nie potrafisz wytrzymać bez otwierania gęby do kogoś. Kiedyś byłeś ciekawy, gdy uważałem cię za mordercę, który uciekał przed sprawiedliwością, ale teraz… teraz jesteś tylko samotnym staruszkiem, Peter.
- Jest mi bardzo dobrze tu gdzie jestem, tylko…
- Przestań gadać - jęknął.
Powietrze uciekło mi z płuc. Spróbowałem wziąć wdech i ono ledwo przedzierało się przez barierę, która istniała w moim łbie, wiedziałem, że jest tylko w moim łbie, ale to nie sprawiało, że była mniej prawdziwa.
- No, czas nauczyć się nowych sztuczek Peter. - Podsunął swój pysk do mojego. Nieproszona panika zaczęła się wdzierać, najbardziej bazowy instynkt, z którym nie mogłem sobie poradzić. - Bo jeżeli masz zamiar trwać na tej ziemi, to lepiej się przyłóż. Nie będzie łatwiej.
Równie nagle, jak pojawił się problem, tak moje płuca znowu zaczęły funkcjonować. Wziąłem głęboki wdech, jakby, żeby nadrobić za te, których wziąć nie mogłem, a potem drugi i trzeci. Spodziewałem się, że zniknie, ale on stał i patrzył się na mnie.
- Czemu tu jeszcze jesteś?
- Liczę na ciebie, Peter. - Poklepał mnie po łapie. - I przestań wypytywać o Pepper. Przegrałeś, ja wygrałem. Zgłoś się, jeżeli będziesz miał dla mnie porządną propozycje. Rozumiesz? - Powoli pokiwał łbem, patrząc prosto w jego błękitne oczy.
Zostałem przy jeziorze jeszcze chwile po tym jak zniknął. To był ładny poranek, naprawdę ładny poranek. Potrzebowałem chwili, żeby moja irytacja naturalnie zniknęła, a nie została zastąpiona nicością. Nie było co się denerwować, nieważne, jak bardzo chciałem.
Pepper była błędem, nieważne jak bardzo istotnym, nadal błędem przeszłości, a on wykorzystał mój własny idiotyzm i pewność siebie. Nie ma Vergila do obrony, nie ma Autumn do pocieszenia, nie ma Avalona, który okazał się gnojem, zostałem ja. Tylko i aż ja. Tyle absolutnie wystarczyło, a samotność mogłem albo pokonać, albo zaakceptować, jedna z dwóch opcji.
Stary pies w średnim ciele ma nauczyć się nowych sztuczek? Dobrze Razjelu, nie martw się, obiecuję, że cię nie zanudzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz