Jak wspomniałem niegdyś, nie zaprzestałem prób odnalezienia sposobu na pokonanie Tego. Niestety, ponieważ dobre pomysły, które mogłem wykonać, zaczęły mi się kończyć, przeszedłem do gorszych.
Zaklęcie było zaskakująco proste, nie wymagało wiele, poza inkantacją i odpowiednim znakiem namalowanym krwią. Nie musiałem używać mojej, tak przynajmniej wynikało z tekstu, więc postanowiłem połączyć dwie pożyteczne rzeczy.
Odbiegłem dość daleko, na granicę bezpiecznego powrotu. Nie chciałem, żeby ktoś przypadkiem na mnie wpadł, gdy będę rysować. To byłoby ciężkie do wytłumaczenia, nawet nie wiedziałem, jak bym zaczął. Na pewno nie mógłbym powiedzieć prawdy, niezależnie od wszystkich różnic między psami, panowało raczej powszechne przeświadczenie, że nie powinno się odprawiać rytuałów nieznanej natury, zwłaszcza związanych z krwią. Co prawda mogłem powiedzieć część faktów - że testuję wiedzę teoretyczną - ale to nadal nie brzmiało przekonująco, nawet w moich uszach.
Miałem nadzieję na zająca, ale nie znalazłem go. Zamiast tego mały jeżyk walczył o swoje przeżycie, szukając pożywienia w lekko ośnieżonym terenie. Upolowałem go z pewnym trudem i mój nos został lekko poraniony, ale niewielki zwierz wisiał martwy w moim pysku. Potrzebowałem znaleźć w miarę płaską przestrzeń, która najlepiej, by nie była ziemią, jako że tam ciężko cokolwiek narysowanego zobaczyć. Po pewnym czasie udało mi się znaleźć kamień. Nie był on duży, ale wystarczająco pozbawiony muld, by się nadał.
Pomagając sobie łapą, rozerwałem brzuch zwierzęcia i sięgnąłem po patyk. Zanurzając go we krwi wykreśliłem wzór, który wcześniej zapamiętałem. Cicho powtórzyłem inkantacje. Miało to podobno zesłać bożka, który byłby gotowy pomóc mi z zadaniem. Nie wiedziałem, czy którykolwiek bożek byłby na tyle silny, by wygrać z Tym, ale to nie miało znaczenia. Tak jak za każdym poprzednim razem, nie stało się nic.
Podskoczyłam, słysząc hałas za sobą. Spodziewałem się już zobaczyć jakiegoś innego myśliwego, obserwującego mnie zza krzaków, ale zamiast tego, była tam sowę. Siedziała na gałęzi i patrzyła się na mnie.
- Nie jesteś celtyckim bogiem, prawda? - zażartowałem. Ptak nie odpowiedział, oczywiście, tylko patrzył się na mnie. - Co się stało? Jesteś ranny? - Podszedłem o krok, a sowa zleciała niżej, teraz będąc niemal na poziomie moich oczu. - Czyli nie. Piękne z ciebie stworzenie. Chcesz może mięsa? Miało iść dla sforzan, ale ty chyba bardziej najesz się jeżem.
Sowa patrzyła na martwe zwierzę przez chwile, nie ruszając się z miejsca. Uznałem, że może niepokoi się tym, jak blisko stoję. Odsunąłem się więc kawałek i byłem gotowy odejść jeszcze dalej, gdy zleciała na ziemię i wbiła szpony w mięso.
- Widzisz, smaczne, prawda? Mam nadzieje, że ci wystarczy.
Zostawiłem ją, tam gdzie znalazłem i wróciłem do tropienia. Nie wyszło, trudno, w końcu wyjdzie. Ojciec mógł uciec od problemów, ale ja je rozwiąże.
Kiedy udało mi się upolować kolejne zwierzę, tym razem wiewiórkę, znów usłyszałem poruszające się gałęzie.
- Co, nadal głodna? - zapytałem. Oderwałem nogę i podrzuciłem ją sowie pod szpony.
Kiedy zobaczyłem ją trzeci raz oddałem swoją porcję posiłku, uznając, że musi być naprawdę w złym stanie, skoro nieustannie za mną lata.
Za czwartym razem nie miałem już co jej dać.
- Przykro mi, nie mamy już jedzenia - powiedziałem. Ptak nie poruszył się, patrzył na mnie ze swojego drzewa. - Naprawdę, możesz już odlecieć. Nic nie dostaniesz.
Nie odleciał. Oczekiwałem tego, ale kiedy drugi dzień z rzędu nic nie oddałem, a sowa nadal pojawiała się na krawędzi mojego wzroku, uznałem, że coś się dzieje.
- Nie rób tak, bo jeszcze pomyślę, że się przywiązałaś - zażartowałem. I zacząłem myśleć nad imieniem. Tak na wszelki wypadek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz