3.27.2020

Od Senshi do Marsa

    
Mars wydostał mnie z tej cholernej dziury, w którą wleciałam jeszcze przed dołączeniem do sfory. Znowu. I chyba tylko z tego powodu (oraz ze względu na Swallow) pozwoliłam sobie pomóc, nawet ucieszyłam się na jego widok. Dobrze było zobaczyć żywego członka rodziny, zważywszy na jego opowieści o masakrze, która wydarzyła się w Royal Dogs. Sforze, która od dawna przestała już istnieć.
    Nie byłam zachwycona faktem, że dopiero co się spotkaliśmy, a już wyruszał razem ze Zwiadowcami w nieznane. Dodatkowo w ludzkie nieznane. Nie miałam za dużo styczności z dwunożnymi, ale słyszałam przeróżne pogłoski o nich. Zazwyczaj nieszczególnie pozytywne. Miałam tendencję do wierzenia innym psom, może poza pajacami z natury, albo moimi prapradziadkami, którzy wpakowali mnie w niezłe bagno. W każdym razie nie podobało mi się to, że Mars musi iść. Nie mówiłam mu tego. Nie zwykłam opowiadać o swoich odczuciach względem członków rodziny. Przekazałam mu tylko jedną informację.
    — Mars! — podbiegłam do niego, gdy o świcie wstał i ruszył w kierunku zgromadzenia członków jego profesji. Odkaszlnęłam, kiedy na mnie spojrzał. — Wróć cały i zdrowy. — Odwróciłam wzrok czując narastający we mnie dyskomfort. To musiało brzmieć strasznie głupio.
    — Wrócę — przytulił mnie do siebie, a ja z wdzięcznością, której nie lubiłam co prawda okazywać, odwzajemniłam gest. I tyle go widziałam, nie wracali przez dobre czternaście, jeśli nie więcej księżyców. Starałam się skupić na zbieraniu roślin magicznych, których całkiem sporo było w moim otoczeniu, aczkolwiek nie mogłam powiedzieć, że z tyłu głowy nie pojawiały się myśli o losach brata.
    Potem spotkałam tego cholernego palanta, którego starałam się unikać jak ognia, odkąd udało mi się wrócić bezpiecznie do sfory. Na jego szczęście. Niestety Swallow wciąż była na mnie zła, ale wciąż nie przechodziło mi uczucie wiecznej irytacji powiązanej z nowo poznanym samcem, więc nie miałam siły się tym zajmować. I kiedy następowało prawdopodobnie apogeum mojego złego humoru, do sfory przybył mój zbawiciel.
    — Wróciłem, jak obiecałem. — Obudził mnie głos brata.
    — Mars — stwierdziłam, przecierając zaspane oczy. — Jak się udały zwiady? — spytałam już trochę bardziej entuzjastycznie.

Mars? || 327 słów || Króciak na start

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz