- Angelo, nie.
- Muszę…
- Nic nie musisz, chodź, gdzie ty w ogóle byłeś? - Posłuchałem się jej bez słowa, będąc w zbyt wielkim szoku, by myśleć.
- Jak to odeszli?
- Wejdź do budy. - Podsunęła mi miskę pod nos. - Jedz to. Uspokój się. Powiem ci, co wiem. - Zasłaniała mi widok na zewnątrz, nie wiedziałam, gdzie jest Nevermore. Nigdzie nie odleciała, na pewno nie, ale czułbym się lepiej mając ją przed oczami. Musieliśmy wymyślić coś innego. Psy nam uciekły.
- Przeszedł mi. Szok. Powiedz. - Jo patrzyła na mnie bez słowa, jakby obliczała czy powinna mi uwierzyć.
- Jakieś dwa może trzy miesiące temu przyszedł do mnie nasz syn. Nie powiedział mi dokładnie, co się stało, jedynie, że w sforze źle się dzieje. Przyprowadził jakąś sukę, która szukała domu. Od niej i naszych psów, które próbowały odwiedzić wasze tereny dowiedziałam się, że prowadziliście wojnę.
- W...wojnę? - Skrzywiłem się. - Jak? Z kim?
- Nie wiem. Wilkami, kotami, różne rzeczy słyszałam. Przegraliście. Moje psy znalazły… znalazły sporo ciał w lesie, za polami. Teraz już nikt tam nie chodzi, bo stało się niebezpiecznie. Część psów nie wróciła i… - Mogłem tylko patrzeć się przed siebie. Wojna, sfora w wojnie. Skąd, jak, dlaczego? Wojna. Wojna… nie pasowała do sfory. Jo położyła swoją łapę na mojej. - Przykro mi Sol, naprawdę.
- Mi też - odpowiedziałem jak debil. - Co… co z Fryczem? I Yowzah? I chłopakami?
- Nie wiem. Wilhelm powiedział mi, że odchodzą z terenów sfory. Nie mam pojęcia kto dokładnie, ani gdzie…
- Bogowie. - Pokręciłem łbem. Co ja zrobię?
- Możesz tutaj zostać, jeśli tego potrzebujesz. Myślę, że nawet powinieneś, przynajmniej dzień. Potem mogę ci pomóc znaleźć jakiś przyjemnych ludzi.
- Nie, nie, ja…
- Sol. - Uniosła mój pysk, tak, że musiałem spojrzeć jej w oczy. Zostajesz tu przynajmniej do jutra. Potem rób co chcesz, na razie siedź tu i nie rób nic głupiego, jasne? - Mogłem tylko się zgodzić.
Po kolei. Sfora toczyła wojnę. Sfora przegrała. Sfora sobie poszła, możliwe, że Fryderyk Wilhelm ciągle z nimi jest, może zostawił ich po drodze i teraz nie wiadomo, gdzie się kręci.
Nie mogłem przestać się zastanawiać, czy jakiś pożar przypadkiem nie wybuchł, gdzieś tam po drodze. Albo czy nie rozpoczął tego wszystkiego.
Nie. To była wojna, walka, pewnie alfy zdenerwowały kogoś. Może Arthur zawarł nieodpowiednią umowę i straciliśmy sojuszników, którzy okazali się niezbędni. Coś na pewno się stało. Coś innego niż ja i teraz nie było ich już na terenach sfory. Dwa miesiące, kto wie, gdzie mogli już dotrzeć.
Czy ja chciałem za nimi iść? Musiałem. Wróciłem w końcu. Przeleciałem tę całą drogę, ale… przeleciałem ją, żeby móc zająć się sprawą Basayara. Żeby pomóc wszystkim, przez znalezienie rozwiązania problemu. Tylko teraz, tak właściwie, skoro moi bliscy uciekają, to niemal jak znak. Niemal, jakbym powinien zostawić go za sobą, jak oni zostawili tereny Royal Dogs.
Wiedziałem, że nie mogę, ale psu trzeba pozwolić marzyć. Nadal mógł ich przecież dorwać. Jeżeli będzie tego bardzo chciał, nawet zrezygnuje z części mocy, które dają mu te ziemię, tylko po to, żeby łatwiej było mu mnie dorwać.
Czułem się źle, w ogóle będąc w jego okolicy. Jakby każdy z domów wokół mnie miał eksplodować fontanną ognia. Poza tym, jak Sarah powtarzała miliard razy, narzędzia nie broń. Nie wiedziałem jeszcze, jak właściwie chciałem zająć się Basayarem. Mogłem pomóc sforze, może, nie wiedziałem po co im byłby taki ja, ale… ale tam był Frycz, mój syn, może, a jeżeli nawet nie, co mi broni wracać tu? Przebyłem pół świata, mogłem zrobić to jeszcze raz i jeszcze.
Nie wiedziałem tylko, gdzie właściwie poszli. Mogłem tylko zgadywać, że gdzieś na wschód, to była jedyna logiczna droga - najbliżej zamku, tereny bez żadnych wrogów, przynajmniej tak było. Tylko wschód był długi i szeroki.
Jo zostawiła mnie na chwile, a Nevermore przysiadła przy wejściu do budy. Spojrzałem na towarzyszkę.
- Mogłabyś polecieć i… nie za blisko, wiesz, ale sprawdzić, jak on wygląda? - Samica pokiwała łbem i wzbiła się w powietrze. Chciałem zawołać, że nie musi już teraz, ale nie mogłem zwracać na siebie uwagi ludzi.
Suka siedziała ze mną. Głównie milczeliśmy, bo ja nie wiedziałem, co właściwie powiedzieć. Nasze kontakty od dawna nie były już dobre, ale pogorszyły się szczególnie, gdy miałem swój wypadek z Basayarem. Zresztą, wtedy ze wszystkimi kontakty mi poumierały.
Miałem szczęście, że odeszła ode mnie porozmawiać z jakimś psem, bo wtedy przyszła wizja od Nevermore. Była nad bagnami, akurat lądowała na drzewie.
- Myślisz, że cię nie widzę? - Usłyszałem ten głos i chciałem już uciekać, ale to ani nie było moje ciało, ani moja decyzja. Nevermore przytrzymała mnie w miejscu. - Długo cię nie było w mojej okolicy Na razie cię nie potrzebuję, ale nie martw się, ciągle oczekuję tego większego poświęcenia. Wypalę je w tobie.
Stanąłem na własne łapy, dysząc ciężko. Nie zostaję. Nie ma szans.
Odnajdę swoją rodzinę, zostanę z nimi, wymyślę sposób działania, będę pomagać. To był plan, to był dobry plan, ale potem zobaczyłem znowu pysk Jo i poczułem ukłucie w sercu.
Była narażona, jak zresztą wszyscy niewinni w tej wiosce. A ja nawet nie miałem szans wiedzieć, jeżeli coś by się działo. Musieliby polegać na moim szczęściu i nawet o tym nie wiedzieć.
Pożegnałem się z Jo z rana. Uśmiechała się nawet do mnie. Poprosiła, żebym pozdrowił naszego syna. Byłoby pewnie dla niego lepiej, gdyby został z nią. Musieliśmy okrążyć dawne tereny Royal Dogs, bo nie miałem zamiaru przechodzić przez nie i być zaatakowanym przez wilki. Nevermore poleciała do przodu i nie widziałem jej całymi dniami. Co jakiś czas pozwalała mi spojrzeć przez swoje oczy, jakby w zapewnieniu, że wszystko z nią w porządku.
Miałem cholernie wielką nadzieje, że idziemy dobrze. Moje rozumowanie miało sens, poza przeprowadzenie dużej grupy psów powinno być znacznie wolniejsze niż samotnego psa. Przynajmniej zakładałem, że są dużą grupą, ale jakoś nie chciałem wierzyć, że Royal Dogs mogło zostać doszczętnie zniszczone. Alfy na pewno współpracowały z ojcem i resztą, ocalili kogo się dało. Mieliśmy tyle psów, że sforę było stać na utratę i trzydziestu, a ciągle bylibyśmy silni.
Miałem nadzieje, że szybko znaleźli nowe miejsce do życia. Tymczasem jednak szedłem sam, polowałem na małe stworzenia lub jadłem resztki. Nie wiedziałem jak daleko przede mną jest Nevermore, ale miałem jakieś głupie poczucie, jakby była blisko. Nie było tak na pewno, potrafiła latać znacznie szybciej niż ja biegać, nawet bez śniegu i drzew utrudniających mi drogę.
Pewnego dnia, gdy zbliżał się zachód słońca, zobaczyłem pysk. Psi pysk, znajomy pysk, krążący pod drzewem, gdzie siedziałem… siedziała, ona siedziała. Bonnie. Nigdy nie sądziłem, że będę tak szczęśliwy ją widząc. Wizja bardzo szybko się skończyła, ale zaraz przyszła kolejna. Jak ustawione jest słońce. Godzinę później, gdy szedłem w ciemnościach, zobaczyłem niebo nie swoimi oczami i ustawienie gwiazd. Ułożyłem się u siebie tak, by nasze pyski skierowane były w tę samą stronę. Szedłem w dobrą stronę. Mniej więcej.
Cieszyło mnie to, może trochę mniej niż powinienem, ale położyłem się spokojny. Zapewne cholernie męcząca droga jeszcze przede mną. Z drugiej strony, przy narodzeniu nikt nie obiecywał mi, że cokolwiek w życiu będzie proste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz