3.23.2020

Od Vincenta CD. Kilmi - Grupa II

Cała sytuacja była conajmniej dziwna. Nie potrafiłem znaleźć innego, bardziej adekwatnego określenia do tego, co wydarzyło się przed chwilą. Dlaczego mieliby handlować z jakimiś lisami? O losie, myślałem o sobie w liczbie mnogiej, nie wróżyło to nic dobrego. Wracając, one nawet nie używały poprawnej składni, nie znały słów. Więc jak moglibyśmy podejrzewać ich o używanie mózgu w celach, no nie wiem, bardziej wzniosłych? Miałem na myśli to, że nie powinny stanowić zagrożenia dla sfory psów. W końcu nie mogły być bardziej przebiegłe.
Gdy dotarliśmy na miejsce zbiórki, tak to określiłem, bowiem nie wiedziałem, czym w rzeczywistości jest dla członków, Pergilmes opowiedział wszystko części z nich, których z nami nie było w miasteczku. Nie wyglądali na przekonanych. Historia wzbudziła mnóstwo, na pierwszy rzut oka, negatywnych emocji.
- Więc będziemy szukać żabek dla lisów? - zapytała jakaś czarna suka. Sam też w to nie wierzyłem, naprawdę nie dziwiło mnie wzburzenie innych, zwróciłem wzrok ku sznaucerowi, czekając na jego reakcję.
Najpierw na jego pysku pojawiło się zirytowanie, następnie zmarszczył brwi i odparł:
- Tak, dokładnie, żabki dla lisków - nie powiem, zabrzmiało to troszkę lekceważąco, aczkolwiek ja też byłbym zdenerwowany. W ogóle, kim był ten cały Pergilmes, że tak się go wszyscy tutaj słuchali? Dobre pytanie, na które odpowiedź miałem poznać już niedługo. - I różki kózek, a może i cholerną kupę wróżki, jeżeli dostaniemy za nią coś porządnego, nie ma znaczenia. Jednocześnie… coś tu się dzieje podejrzanego, nie wiem jeszcze co. Chcę, żeby ktoś przyjrzał im się dokładniej, śledził, wybierzcie sobie określenie. Nie wszystko na raz oczywiście. Pojedynczo, jedno zadanie po drugim.
Tym sposobem rozwiązał posiedzenie. Psy rozeszły się, niektóre rozmawiały między sobą przyciszonymi głosami, inne zerkały w moją stronę, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W końcu nikt oficjalnie mnie nie wcielił, a ja sam nie chciałem się narzucać. Stałem i obserwowałem rzekę, kierunek, w którym płynęła. Mogłem ruszyć zgodnie z jej biegiem, dalej podróżować i może w końcu znaleźć miejsce odpowiednie dla siebie. Taka tułaczka z jednej strony bardzo mi się podobała, a z drugiej była dla mnie przygnębiająca. Tyle lat na karku i nikogo, kto uroniłby choćby łzę po mojej śmierci.
Westchnąłem ciężko.
- Wyruszasz dalej? - usłyszałem znajomy już głos. Skierowałem głowę ku mojemu rozmówcy.
- Taka kolej rzeczy, Pergilmes - odpowiedziałem, wzruszając lekko ramionami. Na świecie nie miałem swojego miejsca, nie było w tym nic dziwnego. Wręcz przeciwnie, zdążyłem się przyzwyczaić.
- No nic - pokiwał głową ze zrozumieniem. - W takim razie chciałem ci podziękować, za eskortę do miasta i z powrotem.
Przyjąłem jego słowa w milczeniu. Właściwie, to nie miałem jak mu odpowiedzieć. W końcu nie robiłem tego dla nich, a dla siebie, dla zaspokojenia ciekawości.
- Oczywiście wiem, że nie poszedłeś tam ze względu na nas. - dodał, tak jakby czytał mi w myślach. Lekko zaskoczony, uniosłem brwi. Nieczęsto spotyka się psy, które akceptują rzeczywisty stan rzeczy i nie dopowiadają sobie nieistniejących intencji, tylko po to, by poczuć się lepiej.
- Cieszę się, że jesteś tego świadomy. Jednak, widzisz, już sporo czasu minęło, a odpowiedzią były jedynie lisy. Średnio mnie to zadowala, szczerze mówiąc.
- Myślę, że to jeszcze nie jest koniec. Choć tak wygląda, to odpowiedź może być dużo bardziej zdumiewająca i zaskakująca. Nie będę ci tutaj mydlił oczu, Vincent, okazałeś się być godny zaufania. Jesteś dobrze zbudowany, wyglądasz na silnego. Sfora jest... - urwał na chwilę. W głowie szukał odpowiedniego określenia, najwyraźniej nie mógł, lub nie chciał powiedzieć mi wszystkiego. - w specyficznej sytuacji. Jeśli zdecydowałbyś się zostać, pewnie z czasem byś zrozumiał.
Tak naprawdę, nie miałem nic do stracenia. Przecież... gdybym się zdeklarował, w każdej chwili mogłem odejść, prawda? Na razie nie trzymało mnie tu nic, prócz zdrowego rozsądku. W grupie było bezpieczniej. Mógłbym przestać martwić się o to, co zjeść, gdzie spać i czy będzie mnie miał kto pilnować, gdy sam będę pogrążony w objęciach Morfeusza. Więc wszystko umiejętnie kalkulując, odpoczynek mógł mi się przysłużyć. Coś dla ciała, coś dla duszy, bo i mógłbym być wśród innych psów. I choć nie przepadałem za spędzaniem z nimi czasu, lubiłem  je obserwować. Analizować ich zachowania i rozgryzać, co tak naprawdę w nich siedzi.
A sfora wydawała się nie być wcale taka zwyczajna.
- Czy w takim razie mógłbym pomówić z alfą? Czy kogo wy tu macie, kto zgodziłby się na mój meldunek?
- Jasne, nie ma problemu, możesz porozmawiać ze mną, albo poczekamy na Brooklyn, jeśli wolisz.
Gdyby ktoś stał obok, mógłby poczuć lekkie zażenowanie. Ja byłem tylko zaskoczony. Pergilmes? Alfą? Chociaż, czego ja się spodziewałem. Młodego, postawnego psa jakiejś większej rasy? Och, Vincent, pozbądź się stereotypów. Jesteś głupszy niż myślałem!
- W zupełności wystarczysz ty - odpowiedziałem, starając się jak najbardziej ukryć niedowierzanie, które mnie ogarnęło.
- W takim razie, witamy w naszych skromnych progach - albo mi się wydawało, albo pod tym jego śmiesznym wąsem pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Nie, nie, to chyba nie było możliwe...

***

Zima powoli ustępowała miejsce wiośnie, a w raz z nią, ogólnemu ociepleniu. Logicznym było więc, że wszystkie kozice będą szukać pożywienia w niższych partiach gór, a niektóre pokuszą się nawet o zejście do doliny. W końcu roślinność tutaj była lepiej rozwinięta, temperatury były bardziej stabilne, nie atakowały nas już siarczyste mrozy, a młode pąki nie były narażone na silny wiatr, który zapewne siał wiele niepokoju na górskich graniach.
Najwidoczniej młody koziołek, którego ciało leżało przede mną w miękkiej trawie, miał mniej szczęścia niż inni przedstawiciele tego gatunku. Padł z wycieńczenia. Zima okazała się być dla niego zbyt surowa. I choć wydawać by się mogło, że w tym przypadku los nie był zbyt łaskawy, dla mnie, a więc i dla sfory, wręcz przeciwnie.
W ciszy, w duchu, podziękowałem za posiłek dla nas wszystkich i zawlokłem koziołka nad rzekę. Cieszyłem się podwójnie, w końcu udało mi się zdobyć jedzenie, co na pewno odciąży myśliwych, a na dodatek, dzięki znalezisku, miałem do przekazania pozytywne wieści dla alfy. Mieliśmy róg, o który prosiły nas lisy. Powoli kompletowaliśmy wszystkie rzeczy. Kilmi znalazła niebieskie żaby, co było najbardziej abstrakcyjne w panującym czasie. Więc skoro to się udało, z resztą nie powinno być większego problemu.
Po dotarciu na miejsce odnalazłem Pergilmesa.
- Oto róg - powiedziałem, składając truchło przed samcem. W jego oczach aż błysnęło na myśl o tym, że rozwiązanie jest coraz bliżej, w zasadzie to już na wyciągnięcie łapy.

[Strażniku?]
+1000

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz