3.25.2020
Od Solangelo - "Projekt: Winchester cz.6"
- I to naprawdę działa?
- A pokazywałabym ci tę mapę, gdyby nie działała? Przyglądaj się uważnie.
- Czyli RD leży na skrzyżowaniu dwóch trzech linii. - Wskazałem mapą na punkt. - To dobrze, czy źle?
- Patrząc na wszystko, co mi opowiedziałeś? Źle. Chcę, żebyś dobrze zapamiętał, gdzie linie się znajdują, ale z tym chyba poradzisz sobie sam, prawda? - Pokiwałem łbem. - Dobrze, więc możemy uznać, że tyle starczy na razie.
- Już? - zdziwiłem się.
- Właściwie, to prawie. Chodź. - Spojrzałem na Nevermore, ale nie wydawało się, że wie cokolwiek więcej ode mnie. Ukucnęła przy szafce i otworzyła ją. Trzymaliśmy tam przedmioty od kiedy zamknięto dom do zwiedzających. Było przyjemniej, gdy nie musiałem przed ludźmi zwiewać przez połowę czasu. - Wyjmij. - Wskazała na tabliczkę.
- Myślałem, że już dziś nie ćwiczymy - powiedziałem, po odłożeniu przedmiotów na podłogę.
- To prezent.
- Co?
- Wesołych świąt. - Uśmiechnęła się, tak naprawdę się uśmiechnęła.
- Ja nie mam dla ciebie niczego - powiedziałem zmieszany.
- Solangelo, jestem martwa od niemal stulecia, niezbyt wiele możesz mi dać.
- Mówiłaś, że to jest rzadki przedmiot. Zrobiony z magicznego drzewa i w ogóle.
- Poradzę sobie bez tabliczki ouija w domu, mam inne.
- Słabsze.
- Chłopcze, czy ty naprawdę masz zamiar się ze mną kłócić? - zapytała, kładąc ręce na biodrach.
- Nie. Dziękuję bardzo.
- Postaraj się wyspać ten jeden raz - powiedziała i wyszła za próg. Kiedy ja go przekroczyłem, jej już nie było. Przyzwyczaiłem się już, chociaż starała się zawsze schodzić z moich oczu zanim znikała. Zgadywałem, że czuję się niekomfortowo, ale nie pytałem. Jej sprawa w końcu.
Miałem w planach jej posłuchać, dostałem się do swojego pokoju, a Nevermore pomogła mi uchylić okno. Wywietrzyłem pokój, przykryłem się i próbowałem usnąć, naprawdę próbowałem, ale było dla mnie za wcześnie. Przestałem w końcu się kręcić po łóżku, skoro to i tak nie miało szans zadziałać.
Sarah w końcu stwierdziła, że mogę bezpiecznie podróżować po całym domu teraz, kiedy wszystkie duchy w gruncie rzeczy mnie zaakceptowały. Piwnica śmierdziała, przypominała lochy i powinienem nosić do niej świece, by coś widzieć, więc tam nie chodziłem, ale strych to inna sprawa. Tam mieli okna i światła.
Szybko znalazłem odpowiednie schody i wspiąłem się na górę. Był nieco zapuszczony, jak na miejsce, które miesięcznie odwiedzają setki ludzi, ale może chciano uzyskać wrażenie starości. Nevermore od razu przysiadła na krokwi.
- Dzień dobry - powiedziałem. - Jest tu ktoś? - Coś stuknęło za mną. Uśmiechnąłem się. - To co, gdzie mam patrzeć? - Coś poruszyło się po mojej prawej, więc spojrzałem w tamtą stronę. - Cześć.
- Wtaj - Ledwo usłyszałem to wymamrotane słowo. Sarah mówiła, że jako pies miałem lepsze odczuwanie tego wszystkiego, ale myślałem, że nawet ważniejsze było to, że lmiałem lepszy słuch od ludzkiego. Dodatkowo, chyba przyzwyczaiłem się do dostrzegania sygnałów przez przebywanie w tym wariatkowie.
- Słyszę cię bez, wiesz, tego całego ustrojstwa - Uśmiechnąłem się. - Rozmawialiśmy wcześniej?
Stuknięcie szafki.
- Dobra, to kogo ja już znam. Jennifer? Clara? Skylar? Co tam dalej było, Francis? Uther? - Nie zrozumiałem, co właściwie powiedział. - Uther? - To jest dobra odpowiedź. - Co u ciebie?
Dobrze?
Jedno stuknięcie.
- Cieszę się stary. - Ktoś zaszeptał za mną. - Poczekaj, zaraz. Najpierw chcę wiedzieć, co tam u Uthera. Musisz spróbować mówić trochę głośniej, może reszta ci pomoże.
- Rocznica.
- Oh. Śmierci? Stary, bardzo mi przykro. - Wiedziałem, że Uther został, bo na ziemi wciąż chodzi po niej jego córka. Duchy zostawały tutaj, bo nie chciały pójść dalej, zazwyczaj, bo miały coś jeszcze do załatwienia. Uther miał zaopiekować się dzieckiem, z nim rozmawiałem dość często, większości duchów znałem tylko imiona lub to, że ich brakowało. O Henrim wiedziałem, że był niegdyś stolarzem. Joelene miała na ziemi trójkę wnucząt. Tom czekał, aż ktoś zamknie jego mordercę. Byty po prostu unosiły się tu bez powodu.
- Nie wszystko kiedyś żyło, Sol - powiedziała mi Sarah, gdy zapytałem, dlaczego część istot nie wie nic o naszym świecie.
Porozmawiałem trochę z duchami, chociaż głównie ja mówiłem i próbowałem zgadnąć, co chciały mi przekazać. To może nie był najbardziej praktyczny sposób, ale lubiłem to robić. To była ciekawa zabawa, a od kiedy mieszkańcy tego domu już mnie nie nienawidziły, to chętnie w tym uczestniczyły.
Czasami siadałem tu z kartką i pozwalałem im kierować moją łapą. Nie wiedziałem dlaczego akurat ta metoda przychodziła mi najprościej, chociaż, tak samo jak z seansami, część nie chciała mieć ze mną żadnego kontaktu. Potem czułem się zawsze trochę dziwnie i wolałem nie bawić w to zbyt często.
Nevermore poruszyła się za mną, więc odwróciłem się w jej stronę.
- Nie mówiłem ci, żebyś odpoczął? - zapytała Sarah. Pokój od razu stał się jakiś bardziej zapchany.
- Jestem bardzo wypoczęty - odpowiedziałem. Sarah przeniosła swój wzrok na jakiś punkt w ścianie i zmrużyła oczy.
- Nie. Wyraziłam już swoje zdanie wcześniej i go nie zmienię.
- O co chodzi? - zapytałem.
- Próbują przekonać mnie do naruszenia moich zasad. Co się nie stanie. - Przeniosła wzrok na mnie. - To jest twój plan na czas w wolny w święta?
- Czemu nie? Nie jestem przynajmniej sam. - Coś smutnego było w jej oczach.
- Chodź chłopcze. - Spojrzałem na swoją towarzyszkę, ale ona tylko zleciała mi na grzbiet. Jak Sarah coś mówi, my myślimy i jej słuchamy.
Byłem parę razy w jej pokoju, kiedy czegoś potrzebowałem. Wolałem swoją, była ładniejsza i cieplejsza, ale ta też nie była zła. Skoro ona usiadła na fotelu, ja wskoczyłem na łóżko.
- Nie przepadam za świętami - przyznała.
- Mój ojciec też nie, nie wiem dlaczego, ale zwykle zamykał się w komnacie i nie wychodził z niego, jeśli nie musiał. Ale ja je lubię, prezenty, choineczka i tak dalej.
- Dlatego nie chciałam, żebyś przesiedział je na strychu.
- Miło, że masz uczucia. - Uśmiechnęła się.
- Patrz, tyle lat i jeszcze jakieś się znajdą. - Patrzyła na swoje ręce. Zastanawiałem się, co ją napadło, poza świątecznym czarem. - Byłeś kiedyś w pokoju z zielonymi drzwiami na trzecim piętrze? - zapytała.
- Nie, jest zamknięty na klucz.
- Schowałam tam rzeczy mojej córeczki. - Otworzyłem oczy szerzej ze zdziwienia.
- Nie wiedziałem…
- Wiem, że nie wiedziałeś, chłopcze. Nie powiedziałam ci. Miała miesiąc i dziesięć dni.
- Przykro mi.
- Wiem. - Spojrzała na mnie. - Nie ma jej tutaj, poszła dalej.
- Dlaczego ty zostałaś? - zapytałem. - Nie masz po co?
- Nie mam? - oburzyła się. - A te miesiące myślisz, że czemu z tobą spędziłam? Mogę pomagać innym. Stworzyłam ten dom ze strachu przed duchami, zabitymi przez broń skonstruowaną przez mojego teścia. Kiedy sama stałam się jednym z nich, postanowiłam pomóc, jakiej tylko istocie mogę.
- Oaza dla duchów.
- Jeżeli chcesz to tak nazwać. Przed tobą przez wiele lat nie miałam ucznia.
- A potem trafił ci się pies.
- Nie jesteś najgorszy. - Machnęła ręką. - Uther i inni chcą, żebyś został. - Zanim zdążyłem wydać jakiś dźwięk, zaczęła mówić dalej. - Ty też tego chcesz. - Pokiwałem łbem. - Ale nie możesz. Szkolę cię nie po to, żebyś siedział w moim domu i marnował umiejętności.
- Nie chcę się z nim spotykać - powiedziałem cicho.
- I trudno. Nie musisz tego robić od razu. Daję ci narzędzia, ty masz wykonać broń. A nie zrobisz tego siedząc w Kalifornii.
- Mogę spróbować - zażartowałem słabo.
- Nie możesz. Jak tylko skończymy wszystkie lekcje, wyrzucam cię stąd. Niezależnie od tego jak bardzo cię lubię - dodała.
- Ty mnie lubisz? Ty? - Uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Nie bądź bezczelny, chłopcze. Dałam ci prezent i siedzę z tobą w święto, którego nie lubię. Żebym tego nie żałowała, opowiedz mi coś. Niech będzie raczej bezkrwawe i ciekawe.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz