3.05.2020

Od Marsa do Brooklyn

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/03/od-brooklyn-cd-marsa.html
Leżałem na jakimś kamieniu, który był częścią skalnej półki. Część przednich łap zwisała mi bezwładnie z jego krawędzi. Był zimny, ale bardziej znośny niż mokry śnieg, który przyczepiał się do mojej sierści, zwłaszcza w okolicach łap, jak kleszcze we wczesnej wiośnie. Spojrzałem na nie i moją sklejoną sierść od śniegu. Strząsnąłem go. Denerwował mnie.
Kiedyś go lubiłem, ale teraz, gdy miałem z nim styczność non stop, nie mogłem powiedzieć tego samego. Miałem dość zimy i mrozu, które zaczęły być... Może nie przygnębiające, ale nieznośne. Miałem ich dość.
Przyglądałem się sforzanom. Moją uwagę przkuły dwie suczki, które ze sobą rozmawiały. Nie słyszałem, o czym, bo skalna ściana, na której leżałem, nie była wcale niska, a one były ode mnie oddalona. Zauważyłem, że druga słuchała z zaciekawieniem tej pierwszej. Nie znałem ich. To znaczy, znałem, ale jedynie z widzenia, może tej drugiej znałem także imię, ale to nie miało żadnego znaczenia. W innej rzeczywistości, gdyby nie wydarzyło się to, co się wydarzyło w ostatnich miesiącach, zapewne podszedłbym do nich z czarującym uśmiechem i zagadał.
Odkąd Sponge nie żyje, nie potrafię się przełamać i zagadać do jakiejkolwiek, o flirtach nie wspominając. Nie potrafię, po prostu nie. Miałem wrażenie, że ona ciągle patrzy na mnie z góry, jeśli jej dusza gdzieś tam właśnie jest. Czasami w nocy budziłem się, czując wokół jej słodki zapach. Na myśl o niej poczułem przeszywając ból w klatce piersiowej. Trudno było go zignorować. Zamknąłem na chwilę oczy, marszcząc brwi z powodu niewygodnego poczucia winy. Kurwa, przestań w końcu o niej myśleć – powtarzałem w kółko. Ona nie żyje. Nie potrafiłem, ciągle była gdzieś z tyłu mojej głowy. Nie potrafiłem o niej zapomnieć, nie chciałem tak po prostu wymazać jej ze swojej pamięci. Wspomnienia z nią związane były z jednej strony bolesne, a z drugiej... piękne. Nie chciałem ich zapomnieć, mimo tego, że na samo wspomnienie cholernie bolały.
Tak naprawdę dopiero po jej śmierci zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę połączyło coś mnie ze Sponge. To znaczy, wiedziałem to, od samego początku, już od naszego pierwszego poznania, ale dopiero, gdy odeszła, dobitnie to dotarło do mnie. Nie jestem pewny, co to dokładnie było, ale jestem pewny, że Sponge też to czuła. To coś było naprawdę prawdziwe. W jej towarzystwie czułem się najlepiej, tak swobodnie. Często się spotykaliśmy, nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Najmilsze były te spotkanie, na których tuliliśmy się, a ja szeptałem jej czułe słówka do ucha, kiedy ona jednocześnie rumieniła się i zalotnie chichotała, trzepocząc swoimi długimi rzęsami oraz te, gdzie nawzajem składaliśmy sobie pocałunki. Wspomnieniami, wróciłem do tamtych dni.
— Um, dzień dobry, masz na imię Mars, prawda? — Otworzyłem oczy, słysząc moje imię, gdy ktoś wyrwał mnie z moich myśli i wspomnień. W dole tuż pod skalną ścianą stał Timotei. Miał wysoko uniesioną głowę, jakby z trudem mnie widział. Zrobił kilka kroków w tył, gdy spojrzałem prosto w jego oczy. Skinąłem swobodnie głową, tym samym potwierdzając jego słowa. — To dobrze... Chciałem przekazać tylko, że jedna z Alf, dokładnie to Brooklyn, chce, żebyś się do niej teraz stawił.
— Rozumiem. Dziękuję, że mi to przekazałeś, Timotei.
Wstałem i otrzepałem się ze śniegu. Następnie, mimo przerażeniu psa, zeskoczyłem ze skalnej półki, która była na tyle wysoka, że niedoświadczony pies zapewne mógłby złamać łapę, może i nawet kręgosłup. Na szczęście, lubiłem wspinaczki, a skok z kilku metrowego miejsca nie był dla mnie wyzwaniem. Czując na sobie wzrok Timotei'a, ruszyłem w poszukiwaniu Brooklyn, nawet nie zastanawiając się nad tym, po co mnie wzywa.
W innym, lepszym dniu zapewne uśmiechnąłbym się sam do siebie ze względu na oniemiałego TIma, który odprowadzał mnie wzrokiem.
W innym, ale nie tym.
Ten dzień nie był dobrym dniem.

Brooklyn?
Już dawno obiecałam Ci opowiadanie i nie chciałam, abyś dłużej czekała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz