1.29.2020

Od Lucyfera CD Beatrycze

Spojrzałem na nią po czym lekko podniosłem kąciki. 
- Czy to ważne? 
- No tak, może mam swojego klona albo siostrę bliźniaczkę o której nie wiem.
- Oj Saber - zaśmiałem się. 
- Jak ty mnie nazwałeś? - zdziwiła się i spojrzała na mnie krzywo. 
- Przypominasz mi Lightsaber, czasami kręciła się tam po miasteczku albo po ringu taka panienka. 
Chwilę nic mi nie mówiła, po czym zeskoczyła z drzewa.
- Znasz ją? 
- To, że się kogoś widziało kilka razy nie znaczy, że się zna poza tym wiele owczarków wygląda jak swoje klony tak samo jak dalmatyńczyki, choć niespokrewnione to identyczne. 
- Racja.
Odetchnąłem cicho z ulgą, gdy nagle coś odwróciło moją uwagę. Podniosłem się po czym obniżyłem kły i zjerzyłem sierść. Zrobiłem kilka kroków w przód po czym bez wahania ruszyłem biegiem w stronę odgłosu. Zaskoczona Beatrycze szybko mnie prześcignęła ale poczuła to samo co ja zagrożenie i to nie byle jakie. 
Nie wiele myśląc skoczyłem na intruzów i rozpoczęła się dość spora bijatyka. Jazgot było słychać z conajmniej kilometra. Banda nieproszonych psów gończych po chwili wycofała się i zniknęła z naszego pola widzenia.
- Kto by pomyślał kaleka który dobrze walczy - powiedziała Beatrycze z lekkim uznaniem, ale i ironią. 
- To ma się we krwi - oblizałem pysk. 
- Lepiej powiedzmy o tym Alfie - stwierdziła. 
- Zgadzam się z tobą.
Oboje wróciliśmy do sfory i od razu złożyliśmy raport. Czułem się trochę zmęczony więc postanowiłem się przespać kilka minut. Mój sen niestety nie trwał wieki gdyż komuś zachciało się rozmowy ze mną. Otworzyłem oczy leniwie ziewnąłem po czym usiadłem.
- Czego chcesz Peter, nie widzisz, że śpię?
- Jak to się stało, że przeżyłeś? 
- Miałem szczęście i tyle. 
- Może miałeś coś wspólnego z wrogami i darowali Ci życie... - prychnął. 
- Wiem, że nigdy mi nie ufałeś i to się nie zmieni.
- Będę miał cię na oku... - zmrużył oczy i odszedł.
Nagle zjawiła się Beatrycze.
- Co chciał Peter od ciebie?
- Pytał się, czy czegoś mi nie potrzeba.
- Nie kłam. To nie w jego stylu - dopowiedziała. 
- Dobra... po prostu uznał, że nie można mi ufać i powiedział, że woli mieć mnie na oku.
- Czemu...? 
- Po prostu nie wzbudzam zaufania.
Zastanowiła się i ciągnęła dalej:
- Znacie się? - zadawała coraz dociekliwsze pytania. 
- Nie...
- To czemu mówił, że nigdy ci nie ufał? - prychnęła. 
- Podsłuchujesz mnie?
- Byłam obok. Może przestaniesz kłamać w końcu? - powiedziała wygryzając ode mnie ostateczną odpowiedź. 
- Niech ci będzie Saber - westchnąłem. - Tak to ja, Lucyfer. Zadowolona jesteś? - skończyłem i odwróciłem wzrok. 
Chwilę milczała, po czym bez jakiejkolwiek interakcji dodała:
- Wiedziałam to i czekałam aż się przyznasz - powiedziała pewnie. Od początku zapewne domyślała się, że to ja. Nie jest głupia, a ja nie potrafiłbym tak długo kłamać. Nie wyglądała jednak na oburzoną ani stęsknioną, tylko taką typową siebie - zwykłym i obojętnym wyrazem pyska. 
- Proszę przyznałem się. I co, zmieni to coś między nami? No chyba nie - spojrzałem jakbym miał pretensje do niej.

Beatrycze?

1.27.2020

Od Bonnie CD Rei

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/01/od-rei-do-bonnie.htmlhttps://dogs-republic.blogspot.com/2020/02/od-rei-cd-bonnie.html
- Bonnie. - przedstawiłam się życzliwym tonem, przyglądając się dopiero co poznanej suni. Co prawda kojarzyłam, że musiałam ją już widzieć kiedyś jeszcze za czasów Royal Dogs, a także jeszcze podczas ostatnich wypraw w teren, jednak wychodziło na to, że dotychczas nie udało nam się zamienić słowa. - Jesteś zwiadowcą, prawda? - zapytałam się, chociaż w sumie znałam już odpowiedź, jednak nie byłam pewna, jak przejść do rozwijających konwersację tematów, a przypadkiem nie wyjść na zbyt ofensywną.
- Jestem, a ty? Wydaje mi się, że musiałyśmy się minąć kilka razy.
 - Mi również, jednak myślę, że można to naprawić i udać się wspólnie na zwiad, zanim się ściemni. - uśmiechnęłam się, chociaż wewnętrznie lekko skrzywiłam się na to, że określiłam sytuację zwiadem. To niesamowite, jak łatwo to jedno słowo przypomniało mi zabawy w dzieciństwie, kiedy mama próbowała mnie nauczyć jakiś drobnych rzeczy związanych z jej pracą szpiega. Czułam się okropnie w związku z tym, że dalej nie wiedziałam, co się stało z moją rodzicielką podczas wojny. Od nikogo nie słyszałam żadnych wieści o niej.
  Otrząsnęłam się.
 - Właśnie wracam z jednego, jednak dlaczego by nie.
 - Nie chciałabym cię męczyć... powiedz, jeżeli jednak będziesz chciała wrócić. - rzuciłam, a następnie uniosłam się. Każde wyjście poza takie chwilowe lokacje sfory sprawiało, że dostawałam silny zastrzyk energii oraz nieuzasadnionej nadziei, że wpadnę na trop dotyczący kogoś mi bliskiego. Co prawda logika nakazywała myśleć, że prędzej oddalam się od wszystkich, których kocham, aczkolwiek z drugiej strony wiedziałam, że już lepiej aktywnie szukać niż pasywnie zdać się na los.
  Wyszłyśmy z terenu obozu, a następnie przeszłyśmy do kłusa. Starałam się uchwycić jak najwięcej woni z zimnego powietrza i nie martwić się tym, ile płatków śniegu wpadało mi do oczu czy jak skleja mi się sierść.
 - Jak wyobrażasz sobie miejsce, w którym mogłaby osiąść sfora? - zapytałam się, kiedy wiatr uspokoił się dostatecznie, aby kontynuować rozmowę.

Rea?

Od Prestiana do Alegrii

  Wczoraj po raz pierwszy od długiego czasu wstałem po całkowicie przespanej nocy. Nieprzyzwyczajony do takiego zasobu niewymuszonych sił zacząłem poważnie rozważać przebiegnięcie maratonu (z marszu) lub zdobycie ośmiotysięcznika (bez tlenu). Z braku perspektyw dostania się na miejsce startu biegu ani niemożliwości zobaczenia nigdzie na horyzoncie Himalajów musiałem się usatysfakcjonować wykorzystywaniem cennej energii w każdy inny sposób. Chociażby dokładnie przyglądając się zawartości swojej torby z medykamentami, których ilość stopniowo topniała. Może i dotąd nie było jeszcze żadnej dużej interwencji, jednak drobne rany, zmiany opatrunków czy nawet działania zapobiegawcze uszczuplały ekwipunek mój oraz pozostałych medyków. Czułem w związku z tym pewien niepokój, zważając na to, że najszybciej zbywały się leki zdobyte od ludzi, a o składniki do naturalnych było trudno, zważając na obecną porę roku oraz prószący śnieg.
 - Damy radę. Niedługo pewnie zwiadowcy doniosą o jakimś punkcie, gdzie uzupełnimy zapasy. - stwierdził Fobos, kiedy przedstawiłem mu sytuację. W zasadzie to cieszyłem się na swój sposób, że znalazł się w kadrze. Wiedziałem już, jakie ma umiejętności oraz w jaki sposób reaguje na silny stres, co zarazem sprawiało, że ufałem mu pod kątem zawodowym. - A jakby co, wiadomo, że w twoich zapasach środków przeciwbólowych zawsze starczy. Raczej za nimi nie przepadasz, jak pamiętam?
 - Nie będę marnował morfiny, kiedy ktoś i tak już zemdlał z bólu. - wzruszyłem barkami, a przynajmniej postarałem się wykonać ruch, który chociaż w jakimś stopniu mógłby przypominać ten ludzki gest. - Sam również bym jej nie wymagał. - zauważyłem, a następnie każdy z nas wrócił do swoich myśli.
  Zacząłem nienachalnie przyglądać się innym medykom. Wśród nas był dziadek Peter, nie byłem pewien, czy uważa mnie za wnuka, czy może kogoś, kto się pod niego podszył, ale nie miałem wątpliwości, co do możliwości liczenia na jego doświadczenie. Była też Miss Clarice, corgi, nigdy nie miałem z nią żadnego większego kontaktu, więc uznałem, że lepiej nic nie zakładać. Podobnie uznałem, że przez jakiś czas lepiej będzie się wstrzymać nad oceną suni, jaką była Alegria. Pamiętałem, jak pracowaliśmy jeszcze na skrzydle. Kojarzyłem kilka wspólnych akcji leczniczych, jednak nie widziałem jeszcze, jak działa w nowych realiach. Sam dopiero przyzwyczajałem się do wielu rzeczy... oh, jak brakowało mi teraz możliwości napicia się czegoś ciepłego podczas pracy! Schowane w najgłębszym zakamarku moich rzeczy torebki herbaty były towarem, jakiego nie mogłem tak po prostu zmarnować.
 - Cześć. - wracając do swoich poprzednich myśli, postanowiłem się przywitać z samicą. Nie byłem pewien, czy i ona mnie rozpoznaje, więc w razie czego byłem gotów się zaraz przedstawić. - Jak nastroje w ostatnim czasie?

Alegria?

1.26.2020

Od Beatrycze CD Lucyfera

Z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczajałam się do Lucyfera-kaleki w naszej nowej repoblice. Z jednej strony wiedziałam, że to był on, a z drugiej strony bajerował mnie swoimi opowiastkami i bajeczkami o swym żywocie. Z resztą czego można się spodziewać po "gangsterze-podrywaczu"? To jego "No Name" napewno było każdemu znane w Royal Dogs i na ringu. Nie przez znajomości "NN" z Lucy'm tylko bycie nim, bo przecież ten sam pies. W takim razie... skoro ten pies to Lucyfer, to czemu mnie okłamuje? Nie chce ze mną być, bo może i ja go zniechęciłam... Jestem trochę chudsza i może mam gdzieniegdzie zadrapania, ale to niewiele zmienia w moim wyglądzie. Bardziej odrażający od niego zapewne jest mój charakter i podejście do czegokolwiek, przyznaję się. Ciekawa jestem jak długo zajmie mu kłamanie mnie i przyznanie się do swojej prawdziwej tożsamości. Cóż, ja poczekam. Lubię czasem popatrzeć jak ktoś mnie oszukuje tylko po to, by potem doświadczyć słodkiej zemsty i prawdy. Gorzej jesli ten pies serio nie jest Lucyferem, co byłoby serio dziwne. No i wtedy wyjdę na idiotkę.
Zauważyłam, że robi się już ciemno, a większość psów ułożyło się do snu. Szanując ich odpoczynek powiedziałam do niego ciszej, ale nadal tym samym, zwykłym tonem:
- Miłej nocy - oddaliłam się i wskoczyłam na pobliską, nisko osadzoną gałąź. Ostatnio przypodobałam sobie sypianie wysoko, w spokoju na drzewach. Nikt po mnie nie podepcze i nie wydrze się do ucha. Gdy wskoczyłam zauważyłam jak Weteran kładzie się u dołu tego pnia, po czym zwinął się w kłębek i dość szybko zasnął, jeśli dobrze zauważyłam.
Spoglądnęłam chwilę w niebo i mogłam zobaczyć gwiazdy na prawie czystym niebie. Szybko jednak zmorzył mnie sen.


~~~

Tegoż dnia sfora strasznie się ociągała w jakiejś dolinie; byliśmy blisko końca lasu, który był gdzieś na zboczu wzgórza. Nad tym wzgórzem, na skraju, stało dostojne drzewo z powykrzywianymi gałęziami nad zboczem. Spędziłam na nim całe popołudnie nie patrząc na inne psy i nie zajmując się obowiązkiem zwiadowcy. Z resztą, to spokojna okolica, a daleko w dolinie zauważyć możnabyło dużo zwierzyny, która szperała pod śniegiem, czy możliwe znajdzie się jakiś kąsek. Była zima, a mimo to słońce było dzisiaj silne i mocno odbijało się od śniegu. Od takiego patrzenia zachciało mi się jeść, więc postanowiłam opuścić na chwilę utopię i zmierzyć w stronę lasu. Tam szłam z 10 minut prawie niewidoczną ścieżką, czasem mijając zamarznięte krzewy owocowe, a nieraz spadała na mnie płachta śniegu z drzew. Dzisiaj na obiad myśliwi nieźle się postarali; z doliny złupili dwie sarny, które nawet dobrze przygotowali. Nie narzekałam.
- Powinno ci przypasić - powiedział od razu jeden z nich. Poznałam ją - Persefona. No tak, córka Hekate... Biła od niej taka neutralna energia, ale mimo to odezwała się pierwsza mimo swej lekkiej nieśmiałości.
- Tak... dzięki - odparłam spojrzałam na chwilę na wyższą sukę. Dołączyła po chwili do niej Wega wpatrując się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Ten chwilowy kontakt moich żółtych oczu z jej stał się nudny, gdy przypomniało mi się, że jestem głodna. Wzięłam sobie kawałek, który leżał gdzieś z boku i oddaliłam się od nich skinięciem głowy.
Zasiadłam niedaleko kaleki, który również i wcinał zażarcie mięso, jakby nie jadł dziś śniadania. Nie chcąc dłużej obserwować go zajęłam się sobą i swoim kawałkiem. Weteran skończył szybciej niż ja, ale wyglądał jakby czekał aż skończę swoją porcję, bo co jakiś czas kątem oka widziałam jak się odwracał w moją stronę. Wstaliśmy niemalże w tym samym momencie, tylko on nieco wolniej ze względu na łapę. Przyda się mu trochę ruchu, by rozruszać niemłode kości. Przeciągnęłam się, podeszłam do niego i usiadłam mówiąc:
- Starość nie radość - powiedziałam dogryzając mu. - Rozruch ci się przyda.
Spoglądnął na mnie dziwnie marszcząc oczy. Cóż, jestem dziwna. Uśmiechnęłam się sarkastycznie i dodałam:
- Chodź kaleko, pokażę ci coś - powiedziałam znów z ironią i bez innych interakcji zaczęłam iść nieco szybszym krokiem, by się wysilił. Gdy weszłam na ścieżkę zwolniłam kroku, by pies mógł dojść.
- Szybciej się nie da? - spojrzał na mnie z lekką pogardą.
- Umiem szybciej, ale ty raczej nie. Chodź, dostosuję się do ciebie, skoro muszę - powiedziałąm i zaczęłam iść wolniej.
Słońce nadal ładnie padało przebijając się przez gałęzie drzew, a my stąpaliśmy po miękkim śniegu. Już dawno nie czułam się tak dobrze na łonie natury o tej porze roku; tu okolica była inna niż rutynowe Royal Dogs. 
- Ten spacer jest dla twojego dobra, nie z mojej dobroci i potrzeby spotkania się z kimś - powiedziałam po kilku minutach, gdy Lucyfer przyzwyczaił się do tępa. Musiałam to powiedzieć, bo dziwnie czułam się jednak w tej sytuacji.
- Dobrze słyszeć i to - powiedział pies, a na jego pysku zagościł minimalny, ale szczery uśmiech.
Szliśmy znów w milczeniu, jakoś niespecjalnie dobrze przychodzą mi rozmowy. Mimo to Weteran znalazł na to sposób mimo tego, że już niezbyt chciało mi się gadać.
- Co to ma być za miejsce?
- Warte i twojej uwagi. Zobaczysz, co czasem lubię porobić, o ile cię to zainteresuje. A tak poza tym to ładne widoki - powiedziałam bez większej empatii.
Po chwili wychodząc zza krzaka mogliśmy ujrzeć odbijające się światło słońca od leżącego śniegu na ziemi aż do zbocza. Lucyfer podszedł pierwszy wyprzedzając mnie i siadając pod gałęziami wiszącego drzewa. Ja również do niego podeszłam, ale żeby nie robić pseudoromantycznej scenki powiedziałam od razu:
- Pozwól, że przysiądę na drzewie - i bez zastanowienia wskoczyłam na wiszącą gałąź. Była jakby centralnie nad nim, więc nie musieliśmy się wysilać, by się usłyszeć oraz zobaczyć. Spojrzał na mnie na chwilę, po czym w dolinę.
Lucyfer wpadł jakby w nostalgiczne myśli; patrzył się w dolinę i chasające tam zwierzęta nie zwracając uwagi na otoczenie. Lekki wietrzyk unosił czasem śnieg do góry i z górnych partii drzewa.
- Miałaś rację co do miejsca - powiedział po chwili otrząsając się.
- Często mam, o ile nie zawsze. Przyzwyczaj się - powiedziałam i odwróciłam się na plecy przeciagając się i spoglądając na pędzące chmurki. Dopadła mnie jakaś dziwna aura zadowolenia; to chyba przez dzisiejszą pogodę. Napewno.
Usłyszałam cichy śmiech Weterana.
- Co cię bawi? - spytałam już podirytowana.
- Chyba to, że mi kogoś przypominasz - powiedział.
Szybko wzdrygnęłam się tak, że zatrzęsłam gałęzią, straciłam równowagę i spadłam na bok z drzewa. Lucyfer nie mógł ukryć śmiechu.
- Śmieszne - powiedziałam i otrzepałam się na niego oddalając się o metr i siadając.
- Pyski, które widzisz codziennie stają się znajome po jakimś czasie - powiedziałam.
- Może tak być - dodał pies.
Zawiał na nas lekki wiatr z wirującymi śnieżkami. 
- Kim był pies, którego ci rzekomo przypominam? - spytałam z ciekawością, co mi odpowie. Czyżby kolejna historia? 

Lucy?
(+1000)

1.25.2020

Od Rei do Bonnie

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/01/od-bonnie-cd-rei.html
W nowej sforze miałam proste zadanie. Jako, że obrałam sobie stanowisko zwiadowcy, musiałam szukać idealnego miejsca na spoczynek dla sfory i wszelakich zagrożeń, które mogłyby zagrozić jej członkom. W głębi duszy często się bałam. To już nie jest Royal Dogs. To już nie jest zamek. Teraz jesteśmy w sforze Dogs' Republic. Nie mamy stałego miejsca zamieszkania, wędrujemy szukając spokoju. Ciągle miałam przed oczami obraz wojny, która nas spotkała. Tak wiele psów straciło życie. Tak wielu cierpiało. Spojrzałam na swoje łapy. Czułam się przybita. Niewiele mogłam zrobić. Wilki były silne, a nasza dawna sfora osłabiona. Westchnęłam cicho rozglądając się po okolicy. Pustki. Brakowało mi towarzystwa kogokolwiek. Czułam się samotna. Oczywiście w nowej sforze było wiele psów, które należały do Royal Dogs, ale coś mnie blokowało. Jedynym psem, z którym swobodnie rozmawiałam był Eter, mój kochany braciszek. Miała tu również siostrę, Persefonę. Kochana siostrzyczka, teraz żałowałam, że nie mogłam z nią się lepiej zintegrować. Jesteśmy rodziną, lecz ja nigdy nie wiem co mogę jej powiedzieć. Pokręciłam głową. Nie... Dość... Dość tych pesymistycznych myśli. Należy się skupić na tym co jest teraz. Czuje się samotna? To muszę z kimś porozmawiać. To dobry moment, aby w końcu zapoznać się z innymi. Mimo, iż większość z nich znałam. Spojrzałam przed siebie. Wszędzie dookoła śnieg. Lubiłam go, lecz teraz utrudniał nam naszą wędrówkę. Odwróciłam się i skierowałam swoje kroki w kierunku naszego małego obozu. Zauważyłam idąc tak, pewną suczkę. Chyba jeszcze nie miałam okazji z nią porozmawiać. Kojarzyłam ją ze sfory. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niej.
- Witaj. - przywitałam się.
- Cześć. - odparła, patrząc na mnie.
- Nie miałyśmy chyba okazji jeszcze się poznać, jestem Rea. - powiedziałam z ciepłym uśmiechem i wystawiłam w jej kierunku łapę. Miałam ogromną nadzieję na to, że uda mi się z nią zakolegować. Przydałby mi się ktoś inny, zawsze tylko dręczyłam Etera, lecz ona ma teraz bardzo ważne zadanie. Muszę skupić się na swoim życiu, przecież nie mogę spędzić go całego w pobliżu brata, prawda? 

Bonnie? 

1.20.2020

Od Bonnie do Aureona

 To było dla mnie naturalne, aby budzić się wtulona w jego pióra, chroniona potężnym skrzydłem. Chłód nie był nam straszny. Nic nie było. Wspólnie byliśmy gotowi rzucać wyzwania całemu światu.
  Drgnęłam, kiedy wiatr zawiał mocniej z upiornym jękiem, a zarys gałęzi nade mną zatrząsł się, jakby pośród nocy kryły się ogromne łapy, jakie zabiorą również i mnie.
  A może i byłoby to dobre?
Bo Thornclaw gdzieś tam był, a ja chciałam być tam wraz z nim, nawet jeżeli będzie to najniebezpieczniejsza czy najbardziej ponura kraina, która byłaby w stanie zaistnieć.
  Wspomnienie minionych dzielonych wspólnie snów prysnęło z kolejnym jękiem wiatru i falą zimna. Skuliłam się, ale nie pomogło mi to już zapaść ponownie w sen - już zostałam siłą wbita do świadomego świata. Uniosłam głowę, a kilka płatków śniegu zaraz zaatakowało moje oczy. Wieczorem moja miejscówka wydawała się dobrze dobrana, jednak ten efekt trwał zbyt krótko, teraz już oddając mnie na pastwę wiatru. Powiodłam wzrokiem ku reszcie psów, jaka rozłożyła się trochę dalej, aby upewnić się czy i oni nie zniknęli niczym mój gryfi towarzysz.
  Sylwetka jednego ze strażników niewyraźnie majaczała w ciemności. Otrząsnęłam się i zaczęłam rozciągać się, aby chociaż w jakimś stopniu rozgrzać mięśnie.
  Uniosłam następnie swoje ciało i uznałam, że skoro już wstałam, obejrzę dokładniej okolicę. Nie była to bezpieczna opcja, kiedy wyruszało się jako zwiadowca samotnie i to w środku nocy, jednak jakby na to nie patrzeć, być może wojna wypaczyła u mnie takie pojęcie bezpieczeństwa i nic nie powstrzymało mnie już przed tym, aby najzwyczajniej oddalić się od sfory, jakby na przekór lękom przed powtórką z ostatnich czasów.
  Śnieg kleił mi się do łap. Zmysły wyostrzyły się. Wszędzie wokół kryły się podejrzane cienie, coś się przemieszczało czy łypało swoimi ciekawskimi ślepiami. Kiedy jednak już byłam na chodzie, trudno było już tak po prostu mnie nastraszyć. Potrzeba przemieszczania się była zdecydowanie silniejsza, a podświadomość zaczęła już podsyłać mi myśli, które o godzinie takiej jak ta wydawały mi się jak najbardziej logiczne.
Znajdę Thornclawa.
Przetrząsnę każdy zakątek ziemi, zlustruję każdy fragment nieba.
Bo on gdzieś tam jest. Musi być - jednak nieistotnie jak daleko czy w jak niedostępnym miejscu, jednak my się znajdziemy...
  Zatrzymałam się nagle, kiedy moje nozdrza wyłapały z ziemnego powietrza woń jakiś stworzeń, a następnie reszta zmysłów dopełniła zdobyte informacje. Mimowolnie przylgnęłam bliżej do podłoża, spoglądając się w stronę, skąd pochodziły bodźce. Kilka niewyraźnych czworonożnych postaci przesunęło się w okolicy. Nie wyglądały na takie, które mnie zauważyły i nie było to takie dziwne, zważając na to, że sama nie potrafiłam nawet określić ich gatunku. Obce psy? Wilki? Lisy? A może po prostu ktoś od nas?
  Powoli zaczęłam się cofać, niepewna swoich następnych kroków. Jeżeli w tej chwili byłam już podenerwowana, uczucie to zostało jeszcze spotęgowane, kiedy odkryłam niedaleko mnie kolejne stworzenie. W pierwszym ułamku sekundy ujrzałam może nawet i dwukrotnie większą od siebie istotę, z którą ewentualna walka dla mnie nie wchodziłaby nawet w grę. Następne chwile jednak szczęśliwie uświadomiły mi, że wiem, kto to jest. Niepoznany mi dotąd osobiście pies, jaki przybył spoza starej sfory i czasem widziałam go na warcie. Mimo dalej trwającego niepokoju kiwnęłam mu przyjaźnie na przywitanie, jeszcze nie do końca będąc pewna, jakie ma zamiary, a następnie zwróciłam pysk w stronę nawet-i-bardziej-obcych, jacy zdążyli się już przemieścić, po czym ponownie utkwiłam w nim wzrok.

Aureon?

Od Lucyfera CD Beatrycze

Moje szczęście czasami się do mnie uśmiecha, szybko połączyłem wszystkie fakty. Nie miałem cienia wątpliwości, że to moja Saber. Teraz sam musiałem jednak bardziej uważać aby nie zdradzić swojej tożsamości. Szybko jednak ogarnął mnie sen który trwał aż do samego świtu. Gdy otworzyłem oczy większość z nas była już na nogach. Wstałem z ziemi i jak zawsze początkowe kilka kroków było męczarnią. Jednak postanowiłem nie dawać po sobie poznać że cokolwiek sprawia mi ból. Oddaliłem się od reszty by spokojnie pomyśleć. W głowie miałem bałagan i to nie mały. Pomyślałem że najlepiej będzie nie wchodzić nikomu w drogę i za wiele o sobie nie mówić. Przed nosem przebiegła mi polna myszka która szybko schywatałem w pysk i połknąłem.
- Chyba musiałbyś zjeść ze sto takich myszy aby się najeść.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem za sobą Persefone rzucającą mi przed nos świeżego jelonka.
- Dzięki nie jestem głodny.
- Akurat te myszki ci starczają ?
Nie chciałem wszczynać awantury w jakimś stopniu doceniałem jej wysiłek.
- Dzięki.
- Więc jednak?
- Jednak co?
- Jesteś głodny i potrzebujesz naszej pomocy aby przetrwać, wiesz jakie to wspaniałe uczucie widzieć Ciebie w takim stanie? Kiedyś taki potężny łamacz serc a teraz jesteś na łasce innych zamiast inni na twojej - uśmiechnęła się triumfalnie i odeszła znikając w zaroślach.
Miała sporo racji w swojej wypowiedzi, jednak zamierzałem to wszystko zmienić. Zjadłem podarowany posiłek, po czym zacząłem trenować. Musiałem jak najszybciej stać się trochę starym sobą. Tak właśnie minął mi dzień. Nocą zaś zaszyłem się w ciemnościach aby spokojnie spać. Rankiem sam ruszyłem na polowanie i zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu rozkoszowałem się smakiem małego dzika. Czulem się jak szczenię, które łapie swoją pierwszą upolowaną samodzielnie zdobycz.
- Szukałam cię zaraz ruszamy dalej - oznajmiła Beatrycze.
- Jasne już idę - oblizałem pysk i ruszyłem za nią.
Jeszcze chwilę czekaliśmy na resztę gdy byliśmy w komplecie zaczęliśmy kolejny marsz.
- Musisz przywyknąć do wędrówki, na razie nie mamy stałego miejsca.
- Rozumiem, sam dużo podróżowałem w życiu.
- Za nim stałeś się kaleką?
- Taak, ale nic ciekawego mnie nie spotkało.
- Znałeś może sforę Royal Dogs?
- Tak i nie.
- Co masz na myśli ?
- Pewien pies mocno mnie zainteresował widziałem go na ringu wspominał coś o Royal Dogs.
- Lucyfer?
- Tak znałem go, wieść o problemach sfory dotarła do miasta. Byłem jego dłużnikiem ale i kumplem. Gdy przestał walczyć na arenie to ja zadebiutowałem i stąd nazwano mnie imieniem dawnego króla ringu.
- To czemu masz imię Weteran?
- Takie imię nadali mi ludzie.
- To jak wcześniej na ciebie wołano zanim zostałeś następcom na ringu i za nim znaleźli cię ludzie?
- Po prostu NN
- "No Name"?
- Tak...
Miałem już wymyśloną historię która pozwoli mi zrzucić z siebie podejrzenia.
- A twoja łapa?
- Byłem Lucyferowi coś dłużny, zjawiłem się na polu walki i widziałem, jak mordują wszystkich waszych członków z armii książęcej niestety on już był martwy, gdy tam dotarłem. Przy okazji sam oberwałem nie będąc w to zamieszany.
- Rozumiem - Beatrycze w chwili posmutniała.
Kupiłam najwyraźniej moją bajeczkę.

Beatrycze?

1.16.2020

Od Beatrycze CD Lucyfera

Odnowa dawnej sfory z jej starszych członków stawała się być coraz lepsza. Oczywiście wszystko na początku szło mozolnie, jak krew z nosa, ale po kilku dniach mojego pobytu dotarło do nas kilka psów, które przeżyły po nastałej rewolucji. Oczywiście kojarzyłam niektóre pyski, ale nie zwracałam na nich szczególnej uwagi. Miałam tu konkretne zadania od Gila i swoje stanowisko.
Mimo panującego chaosu na terenach dawnego Royal Dogs nadal byliśmy od nich kilka kilometrów, trzymając się prawdopodobnie dalszej części rzeki Sofoklesa. Nie było tu niebezpiecznie, ale niestety rzadko pojawiała się jakaś zwierzyna, więc trzebabyło zapuszczać się dalej, by coś znaleźć z myśliwymi. Dość dobrze szło Persefonie, dobrze mi się z nią pracowało, zwłaszcza że to córka Hekate, którą również poznałam i nawet polubiłam.
Dni mijały tu powoli, jedynym zagrożeniem stawały się wówczas niedźwiedzie, które i tak stroniły od spotkania z nami. Czasem dało się w nocy słyszeć wycie wilków, ale to bardzo daleko od nas, więc sfora mogła spać bezpiecznie.
Ostatnio w naszej społeczności moją uwagę przykuł pewien pies z dziwnie znajomym pyskiem, ale nie dlatego. Nie miał jednej łapy, a co idzie z tym - trzeba o niego zadbać, by nic mu się nie stało. Zapewne przeżył fartem. Nie pytałam się go o szczegóły, bo to nie moje zadanie. Jednakże zaintrygowała mnie informacja od niego, gdy postanowiłam dowiedzieć się coś o jego tożsamości, a mianowicie jego ''drugie'' imię - Lucyfer. Sam przydomek Weteran mógł być dla niego dodatkowy, a tamto imię prawdziwe. Czyżby to jednak był ten Lucyfer? Mój Lucyfer? I on przeżył? Cóż, to chyba niemożliwe. Przecież on zginął... aczkolwiek nie blokowało mnie nic przed rozmową z tym psem. On również mógł mnie nie poznać ze względu na moje nowe imię.
Podczas wędrówki widziałam kątem oka jak trochę się męczy z tą jedną łapą; widać, że ludzie jednak potrafią być pomocni. Ucieszył mnie nieco ten fakt. Co jakiś czas starałam się zwalniać dla dobra Weterana.
Chwilę z nim porozmawiałam, ale zauważyłam, że jest zmęczony i potrzebuje odpoczynku po wędrówce. Wtenczas postanowiłam połączyć fakty: Weteran-Lucyfer, który jednak przeżył, podobny właśnie do mojego Lucy'ego z charakteru i wyglądu. No wszystko wskazywało na to, że to jest on... ale zapewne mnie teraz odrzuci. Nie rozpozna mnie, albo nie będzie chciał mnie narażać na życie z kaleką. Przecież od czegoś jest ta druga osoba - by dbać i pomagać, bez względu na przeciwności. Kurde, brzmię jak jakaś poszkodowana żona. Prychnęłam w myślach.
- Widzę, że nie jesteś skory do rozmów, Weteranie - pies nie widział mnie teraz leżąc odwrócony. - Pies, którego znałam też był taki oschły i bez uczuć, ale wiesz... każdy potrafi się ich ''nauczyć'', nawet diabeł. I nawet on znalazł swoje światło - dodałam i usiadłam. Motyw światła w mej wypowiedzi mógł go naprowadzić na moje dawne imię - Lightsaber.
Pies odwrócił wzrok do tyłu, poczym znów popatrzył się w ziemię.
- Jestem Beatrycze, zwiadowca podróżującej sfory. W Royal Dogs miałam inne imię, może je kiedyś poznasz. Zmieniłam je ze względów bezpieczeństwa - skończyłam mówić i oddaliłam się od psa nie zawracając mu dalej głowy pytaniami np. o jego łapę i żywot. Podbiegłam do dużego kamienia nieopodal, odbiłam się od niego i wskoczyłam na niżej sterczącą gałąź drzewa spoglądając na rozmawiającą sforę i specerującą gdzieś w oddali. Słońce zbliżało się ku zachodowi, a myśliwi przynieśli jakąś dużą sarnę. Chciałam, by reszta się najadła, ponieważ ja wcześniej dorwałam jakiegoś małego zająca. Ten wieczorny posiłek wystarczył takej samicy jak ja. Postanowiłam zostać już na tym drzewie i spokojnie zasnąć, by rano móc znów iść na zwiad okolicy i nieco ją pooglądać. 

Lucyferze? Na razie takie wstępne, krótkie

1.14.2020

Od Lucyfera do Beatrycze

Dotarliśmy na miejsce nowy alfa oznajmił, że ruszamy dalej o świcie. Byłem trochę zmęczony, więc postanowiłem znaleźć sobie miejsca, aby na chwilę się położyć. Kilka psów podeszło do mnie i pytało się, jak to możliwe, że udało mi się przeżyć. Moja odpowiedź była prosta, po pierwsze miałem farta, po drugie nie nadeszła pora na moją śmierć. Gdy w końcu opowiedziałem swoją historię, a podekscytowanie odnalezieniem mnie minęło, udało mi się na chwilę zamknąć oczy i zasnąć. Dawno tak dobrze nie spałem, znowu czułem się bezpieczny i wolny. O świcie zbudził mnie głos alfy, zbierający wszystkich, aby ruszyć dalej w drogę. Wstałem leniwie przeciągając się i udałem na zbiórkę. Zaspany stanąłem w tłumie i właśnie wtedy serce omal mi nie stanęło. Zobaczyłem Lightsaber byłem pewien, że to ona, do momentu kiedy Pergimles nie zwrócił się do niej mówiąc:
- Beatrycze pilnujesz aby nikt nie został z tyłu.
Mój entuzjazm opadł, a ja uznałem że to pomyłka. Ruszyłem więc wraz z resztą. Starałem się utrzymywać tempo marszu, aby nie odstawać od reszty. Mając jedną niezbyt sprawną łapę stanowiło to lekkie wyzwanie.
Szedłem w milczeniu pogrążony we własnych myślach.
- Dajesz radę? - usłyszałem znany mi głos Saber, ale gdy się spojrzałem za siebie uważałem Beatrycze. Byłem pewien, że to ona jednak przeszła mnie dziwna myśl. Wojna zmieniła mój wygląd, już nie byłem sprawnym psem. Nawet jeśli miałem rację i to była ona, nie powinienem się ujawniać. Nie mogłem skazywać jej na życie z niepełnosprawnym partnerem, to byłoby dla niej wyrokiem.
- Tak nie musisz się o mnie martwić.
- To moje zadanie - mruknęła.
- Rozumiem.
Postanowiłem zamknąć się w sobie i nie kontynuować rozmowy.
Długi czas szedłem w ciszy, motając się z własnymi emocjami. Czułem ból w sercu, nie widziałem jej tak dawno, a teraz była obok, a ja nawet nie potrafiłem z nią rozmawiać, a raczej nie chciałem.
Przez resztę wędrówki unikałem jej wzroku, zbywałem rozmowę lub po prostu milczałem. Wieczorem nastała pora posiłku, ja zaś nie czułem głodu poczekałem aż wszyscy się najedzą i jako ostatni samotnie przystąpiłem do posiłku. Alfa oznajmił za zatrzymujemy się tutaj na kilka dni. Odczułem ulgę, gdyż czułem się zmęczony odzwyczaiłem się od długich wędrówek, zwłaszcza że przez dłuższy czas moje podróże były ograniczone do dziesięciominutowych spacerów dwa, czasem trzy, razy dziennie na dodatek na smyczy.
Czułem wstyd z tego powodu, że ktoś taki jak ja potrzebował pomocy ludzi. Gdy w końcu znalazłem miejsce do spania, przygotowałem sobie legowisko i położyłem się ponownie podeszła do mnie Beatrycze.
- Jak Ci na imię?
Moje szare komórki zaczęły pracować na najwyższych obrotach. W lecznicy wołano na mnie Weteran.
- Weteran, ale przedstawiam się czasem jako Lucyfer.
- Znałam psa o tym imieniu, wiesz?
- Nie jednemu panu Burek na imię - mruknąłem, po czym położyłem pysk na ziemi i zamknąłem oczy w nadziei, że się ode mnie odczepi.

(Beatrycze?)

Od Lucyfera

Do mojego nosa dostał się dziwny zapach ciężki do opisania. Złapałem oddech i nie czułem bólu. Czy ja umarłem, czy jestem w królestwie piekieł? Jednak to nie był zapach dymu,ognia, siarki czy lawy. Ktoś taki jak ja nie zasługiwał na niebo. Powoli otworzyłem oczy, widziałem tylko światło, które mocno raziło mnie w oczy. Kilka zarysów postaci. Minęło kilka minut, zanim odzyskałem wzrok. To byli ludzie, już znałem tych potworów, miałem z nimi styczność dużo wcześniej. Zobaczyłem, że czegoś brakuje. Nie miałem prawej łapy, tylko opatrunek, a na lewa była cała usztywniona. Czym sobie zasłużyłem, aby przeżyć. Nie czułem strachu, ale byłem nieufny więc nie pozwalałem do siebie podejść, obnażając kły. Szybko założono mi kaganiec i wsadzono do klatki. Nie mogłem zbyt wiele zrobić. Dwa razy dziennie dostawałem jedzenie, trzy razy dziennie zastrzyki i dwa razy dziennie zabierano na spacery oraz raz dziennie na rehabilitację. Po dwóch dniach przywykłem do braku prawej łapy. Jednak ciężko było mi poruszać się z usztywniona lewa łapą. Wszystkie dni były takie same powoli przyzwyczajałem się do obecności ludzi. Po długim czasie zdjęto usztywnione i zastąpiła je orteza, a rehabilitacja była już dwa razy dziennie. Szybko wracałem do sprawności i obmyślałem plan ucieczki, jednak był jeden problem, nie wiedziałem dokąd mógłbym uciec. Nie było już Royal Dogs, poza tym polowanie byłoby niemożliwe w tym stanie.  Minęły dwa miesiące, a ja postawiłem wszystko na jedną kartę. Wykorzystując jedyna okazję, aby się wymknąć, opuściłem mury kliniki i ruszyłem przed siebie. To była trudniejsza wyprawa niż mógłbym się spodziewać. Kilkanaście dni szedłem bez jedzenia, gdzie łapy poniosą, aż dotarłem do gospodarstwa, gdzie zatrzymałem się na kilka dni i regularnie zabijałem nocą owce lub kozy, aby napełnić swój żołądek. Na szczęście głupkowato ludzie obwiniali za to wilki. Póki wychodziłem tylko nocą, byłem bezpieczny. Pewnego razu, leżąc pod drzewem, zauważyłem gromadę psów poderwałem się na równe nogi i ruszyłem w ich stronę. Moje zaskoczenie było ogromne, gdy zobaczyłem znajome pyski. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę.
- Persefona? - odezwałem się niepewnie.
- Skąd mnie znasz?
Uśmiechnąłem się
- Lucyfer jestem.
Suczką zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem, nie dowierzając.
- No tak, to ty - nie brzmiało to zbyt entuzjastycznie, w sumie to nie dziwię się jej, jestem w końcu ex jej matki.
Reszta spojrzała na mnie.
- Ruszasz z nami? - spytał Pergilmes.
- Tak.
- Nadążysz? - mruknęła pogardliwe Persefona.
- O to się nie martw - odparłem pewny siebie.
Po drodze rozmawiałem z resztą, wypytując co się stało co mnie ominęło. Dowiedziałem się o zmianach, jakie zaszły podczas mojej nieobecności.
Gdy dotarliśmy na miejsce spotkałem resztę pozostałych psów, które widziałem w Royal Dogs oraz kilka nowych twarzy.
- Tutaj odpoczniemy, jutro ruszamy o świcie dalej - oznajmij nowy alfa Dogs' Republic...

Od Lucyfera - Retrospekcja#1

Wszystko w moim życiu zaczynało się układać. W końcu miałem przy swoim boku Lightsaber, czułem, że nic nie jest w stanie zabrać mi mojego szczęścia. Jeszcze wtedy nie byłem świadomy, jak bardzo się mylę. Każdy zna to uczucie motyle w brzuchu euforia, chęć spędzania razem czasu, moc pozwalająca przenosić góry. Po wspólnej nocy z Saber wyszedłem o świcie z komnaty i na korytarzu panował chaos. Pobiegłem szybko do pokoju Deepa i zacząłem walić w drzwi, w końcu je wyważyłem, ale jego komnata okazała się być pusta. Ruszyłem do Tiary, jednak jej również nie zastałem nigdzie. Rzuciłem się na pierwszego lepszego członka sfory przyciskając go mocno do ściany.
- Co tu się dzieje?!
- To koniec, nie mamy hierarchii, kolejni zamordowani, trzeba uciekać!
Puściłem więc psa, sam niewiele wiedząc, w końcu jeden z wojowników krzyknął.
- Lucyfer za mną!
Pobiegłem więc za nim na zbiórkę, gdzie książę Alf przedstawił nam sytuację i plan działania. Od tej pory byliśmy na jego rozkazy i czekaliśmy na polecenie.
Kilka osób patrzyło krzywo w moją stronę
- O co wam chodzi? - warknąłem
- Lepiej się przyłóż, bo jesteś na liście podejrzanych o kilka morderstw, kto wie być może to ty stoisz za tym.
Tym razem to nie ja byłem winny, dlatego wkurzony omal nie rzuciłem się na psa w ostatniej chwili ktoś mnie złapał.
- Uspokój się, musimy działać razem, a nie przeciwko sobie. Czeka nas wojna, oszczędzajmy siły.
Wziąłem głęboki oddech, spojrzałem na oskarżyciela wrogo, po czym usiadłem.
Mijał czas czekaliśmy w gotowości na rozkazy, które nie nadchodziły.
Roznosiła mnie energia, kręciłem się niespokojnie, chodząc wzdłuż pomieszczenia.
- Usiądź! - ktoś podniósł na mnie głos.
Od razu rzuciłem spojrzenie.
- Wal się, nikt nie będzie mi mówił, co mam robić - warknąłem.
Mijały minuty i godziny, a my wszyscy bezczynnie siedzieliśmy w tym przeklętym pomieszczeniu. W końcu zjawił się książę Alf.
- Ruszajcie!
Wszyscy wybiegliśmy, ja zająłem się obroną zamku, a reszta pobiegła w teren.
Gdy wrogowie przedostawali się przez linie obrony, wpadali prosto w moje szczęki. Walka trwała kilka godzin i udało nam się obronić zamek. Jednak to był dopiero początek zagłady.
Po walce zebraliśmy się wszyscy w pomieszczeniu, aby opatrzeć rany.
- Wróg nie śpi - mruknąłem.
Nasze wojsko było osłabione, ale udało się spokojnie przeżyć noc. Niestety nadeszła kolejna fala wrogów, która zmieniła nasze życie. Wybiegliśmy z zamku i nas zamurowało/ Roiło się od wrogów, osłabieni ruszyliśmy bronić naszego terenu. Wrogowie pragnęli dostać się do zamku, więc stanąłem w drzwiach i po kolei odpierałem atak wrogów. Nie było łatwo, z każdą minutek byłem coraz bardziej zmęczony, a wrogów przybywało. Słyszałem jak reszta walczy zaciekle sam z resztą, nie chciałem odpuścić. Pokochałem to miejsce, to było dla mnie ważne. Dyszałem ciężko, a krew zalewała moje oczy. Coraz więcej ugryzień zadrapań i otwartych ran na moim ciele się pojawiało. Czułem zapach śmierci, było go coraz więcej. Nie zamierzałem się poddać, czułem jak opadam z sił. Ta wojna trwała w nieskończoność, a przynajmniej tak mi się wydawało w tamtym momencie. Ta wojna trwała kilka godzin bez przerwy, czułem że tracę krew i opadam z sił staje się coraz łatwiejszym celem dla wrogów.
- Więcej was matka nie miała! - wrzasnąłem, wściekły na tą całą sytuacje.
W pewnym momencie zostałem otoczony.
- Zostałeś sam - warknął jeden w wilków.
- Nie gadaj tylko walcz! - mruknąłem.
Po czym rzuciłem się w wir walki. Poczułem zaciskające się szczęki na moim ciele, wtapiająca się kły przebijające moją skórę. Ból stawał się nieznośny. W końcu runąłem na ziemię, mój oddech był ciężki, a w płucach brakowało powietrza. Wizja przegranej stawała się coraz bardziej realna. Wrogowie nie odpuszczali, po chwili czułem jak zostaje mi odcięty dopływ tlenu, a mrok zasłonił mi oczy a powieki zamknęły się. Zapach śmierci był wszędzie, a ja czułem że powoli zbliża się do mnie wielkimi krokami. Czułem jak moje ciało zostaje rozczłonkowane. Słyszałem gruchot własnych kości nie mogłem nic zrobić to był koniec. W końcu już nie nie czułem nic..

CDN.

1.12.2020

Od Brooklyn do Cretchera


    Mróz doskwierał nam wszystkim od początku naszej wędrówki i nie zapowiadało się na to, aby miało być lepiej, z każdym dniem robiło się wręcz coraz gorzej. Patrzyłam nieprzytomnie w przestrzeń. Pergilmes pełnił swoją wartę wraz z jeszcze jednym strażnikiem, którego nie kojarzyłam ze sfory. Dołączył do nas niedługo po wyruszeniu, nie był zbyt rozmowny, a ja nie miałam wielkiego parcia na bycie idealną alfą i poznawanie swoich podopiecznych. Miałam natomiast na zachowanie profesjonalizmu i chyba tylko z tego powodu zgodziłam się wyruszyć, zanim w ogóle odnalazłam jakikolwiek trop Alicji. Mojego niebiologicznego dziecka, którego znalezienia i przyprowadzenia podjęła się Genesis. Z trudem zaufałam białej sznaucerce, od dawien dawna bowiem ważniejsze sprawy brałam we własne łapy. Jednak skoro podjęłam się cholernego przywództwa, w oparciu o bardzo dobrą współpracę z Gilem, musiałam zachowywać się jak dobry przywódca i ruszyć grupę, zanim zrobiło się niebezpiecznie, nim któryś z wilczych barbarzyńców odnalazł nasz obóz niedobitków.
    — Mogę? — wzdrygnęłam się lekko. Odpłynęłam nie zachowując czujności, stąd też nie słyszałam nadchodzącego samca. Skinęłam delikatnie głową, a Cretcher usiadł obok mnie.
    — Nie możesz spać? — spytałam nie patrząc jeszcze na niego. Wzrok skierowałam w niebo. Im dalej od zamku, a zarazem wioski byliśmy, tym lepiej było widać gwiazdy. Tęskniłam za nimi, gdy byłam na misji. W wielkim mieście w ogóle nie mogłam ich dostrzec, dziś natomiast jedynie od czasu do czasu przysłaniały je drobne, sunące leniwie po niebie chmury. Były rzadkie i niewystarczająco duże, aby odebrać nam chociażby światło księżyca.
    — Ciężko przywyknąć. — Odparł krótko, ale tyle wystarczyło mi, abym dokładnie wiedziała, co miał na myśli. Każdy zostawił za sobą nie tylko dom, ale i znaczną część bliskich, poczucie bezpieczeństwa, nadzieję, zdrowie czy siłę do tego, aby przyjąć naszą porażkę i zdać się na ucieczkę wciąż nie mając pewności, czy nie podążą naszymi śladami, aby nas wszystkich wybić.
    — Jak polowania? — tak naprawdę nie musiałam pytać, bardzo dobrze znałam odpowiedź, po prostu potrzebowałam jakiejkolwiek rozmowy, aby nie zwariować. W mojej głowie wciąż tkwił obraz korytarzy usłanych trupami i krwawych śladów łap, wyobraźnia zaś podsuwała mi bliskich, o których wieści nie miałam, widzianych dokładnie w tej sytuacji. Niejednokrotnie budziłam się próbując złapać oddech po koszmarze, który natychmiast przekierowywał mnie do silnych ataków paniki.
    — Ciężko. Mało zwierzyny, zdecydowanie za mało na taką grupę — westchnął. — Przynajmniej pogoda znośna, mogło być gorzej. — Podtrzymał rozmowę ostatnią deską ratunku, chociaż nawet klasyczna gadka nie poprawiła mojego samopoczucia.
    — Prawdę mówiąc wolałabym, aby śnieg znów zaczął padać. Zostawiamy za dużo śladów. — Mruknęłam, prawdopodobnie dobijając również jego nastrój. Kątem oka widziałam, jak pokiwał smętnie głową, zastanawiając się nad moim tokiem rozumowania.
    — Mogliśmy przełożyć tę wojnę na wiosnę — zażartował, a ja nawet się uśmiechnęłam.
    — Byłoby zdecydowanie więcej kwiatów, przyjemniej by się szło. — Podłapałam. — Że też przyszło nam wędrować zimą. Ciężej zakamuflować zapach, mniej zwierzyny, łatwiej wytropić i dogonić, dupa no. — Wyluzowałam się nieznacznie przy przyjacielu, zaraz jednak powaga wróciła na mój pyszczek. — Nie widziałeś Genesis?
    — Niestety. Jeszcze nie wróciły.
    Miło mi się zrobiło, gdy użył liczby mnogiej. Wierzył, że moje dziecko powróci, dodawał otuchy.
     — A ty, wyczekujesz kogoś? — Wreszcie spojrzałam na niego.

Cretcher Angel? || 500 słów

Lucyfer

https://i.imgur.com/RnySUDq.png
Photo by ???
IMIĘ: Lucyfer
MOTTO: Ninja, nie powinien tak łatwo korzyć się przed innymi, ninja szanuje działania i siłę.
PŁEĆ: Pies
WIEK: 8 lat
RANGA: Zwiadowca
APARYCJA:
  • rasa: Malinois
  • wzrost:  65cm
  • waga: 30kg
  • wygląd zewnętrzny: Lucyfer to przedstawiciel rady Malinois, tak zwany owczarek belgijski. To elegancki proporcjonalnie zbudowany pies o wyraźnym kłębie. Prostym, dobrze umięśnionym grzbiecie, krótkich szerokich lędźwiach i lekko opadającym zadzie. Klatka piersiowa sięgająca do linii łokci, brzuch wyraźnie podkasany. Ogon mocno owłosiony, sięgający do stawu skokowego nisko noszony. Kończyny silnie umięśnione. Głowa wysoko noszona, nie przesadnie długa o prostych liniach. Silne białe zęby regularne i mocno osadzone. Oczy brązowe lekko migdałowatego kształtu.
  • głos: Sam Tinnesz
  • znaki szczególne: Niezliczona ilość blizn na jego ciele.
INFORMACJE DODATKOWE: Pierwsze, co od razu rzuca się w oczy to brak przedniej prawej łapy, na dodatek lewa łapa jest włożona w białą ortezę. Na szyi znajduje się gruba skórzana brązowa obroża.
PIERWSZE WRAŻENIE:
Pierwsze co widać, że pies przeżył wiele. Niektórzy od razu chcą mu współczuć tego, że jest kaleką, ale on tak nie uważa. Już po chwili widać, że ubytki nie zabrały mu jego pewności siebie. Od razu widać, że to chamski, ale nie prostacki pies, z którym nie warto zadzierać.
MORALNOŚĆ: Każdy jest kowalem własnego losu. Lucyfer w swojej roli sam sobie wyznacza zasady. Poszukuję sprawiedliwości, która w zasadzie według niego nie istnieje. Sam ją wyznacza. Sam popełnia wiele przestępstw, dla niego jedyną adekwatna karą jest śmierć. Utrata własnej sprawności podczas wojny, to dla niego kara za grzechy. Według niego los i tak wymierzył mu łagodny wyrok, skoro nadal ma szanse przebywania pośród żywych. Nie zamierza słuchać nikogo poza samym sobą. Choć sam wie, że nie jest bez winy, może jako jedyny podnieść i rzucić kamień. Nie hamuje się przed stawianiem coraz to gorszych kroków w stronę samozagłady. W jego sercu nadal zasiane jest ziarno nienawiści, które pielęgnuje. Nie potrafi wybaczać błędów innym ani sobie, za wszystko trzeba płacić. Nie jest zwolennikiem hierarchii, po prostu zjawia się tam gdzie w danym momencie jest szansa na największy rozlew krwi. Czasami bywa totalnie obojętny i nie zawraca sobie niczym głowy. Sam dla siebie jest panem i katem. Raczej nie obchodzi go cierpienie i ból. "Na łzy i szczęście każdy sam musi sobie mocno zapracować"
CHARAKTER: Lucyfer jest bardzo tajemniczym psem. Jego przebiegłość i inteligencja wraz z cynicznym  i ironicznym humorem sprawiają, że potrafi wyjść z każdej trudnej sytuacji. Nie przykuwa uwagi do rzeczy, które go nie interesują, ale kładzie wszelkie starania na rzeczy które sprawiają mu radość. Jest lojalnym przyjacielem, od pewnego czasu na pierwszym miejscu stawia  przyjaciół i rodzinę. Lucyfer nadal posiada kłopot ze swoimi emocjami, co często prowadzi do konfliktów. Pomimo starań nadal nie potrafi robić nic bezinteresownie, zawsze szuka korzyści dla siebie. Posiada wiele talentów, szczególnie ma duszę wojownika. Obecnie jednak zajął się muzyką co sprawia mu radość. Podczas republiki odkrył swoje zdolności detektywistyczne, a dzięki swojej spostrzegawczości potrafi patrzeć na losy Dog's Republic z innej perspektywy niż pozostali. Jednak trzeba pamiętać nienawiść i mrok w jego sercu są mocno zakorzenione i nigdy nie wiadomo, kiedy ponownie zakwitną. Bezwzględny mściwy morderca może obudzić się w każdej chwili i nawet sam Lucyfer nie zna dnia ani godziny.
RODZINA: Dawno o niej zapomniał
PARTNER: Lucyfer przez większość życia był po prostu typowym podrywaczem. Nigdy nie myślał o tym aby się ustatkować. Nawet w Royal Dogs jeszcze początkowo wyrywał każdą jaką napotkał, aż poznał  Lightsaber. Początkowo nawet nie przepadał za nią, potem się przyjaźnili i po bardzo długim czasie przerodziło się to w coś więcej. Niestety nie było im dane nacieszyć się swoją miłością, gdyż zaledwie kilka dni później wybuchł konflikt, a Lucyfer stanął w szeregach książęcej armii i został uznany za martwego. Sam z resztą uważa że jego ukochana nie żyje - słuch o jej ukochanej zaginął.
HISTORIA: Początkowo mieszkał z ludźmi i tak jak jego rodzina miał być psem zasilającym szeregi Policji, jednak szybko wyłamał się z tradycji i poszedł swoją drogą. Dużo lepiej szło mu w gangach i nielegalnych walkach. Ale ktoś taki jak on nie czuł potrzeby przebywania z ludźmi, więc stał się szybko włóczęgą podbijającym ulice miast. Przed jakiś czas był szefem bezpańskiej szajki, a potem z dnia na niedz uznał, że woli samotną walkę o przetrwanie. Wciągnął się w hazard, gdyż walczył dla zakładów i łupów. W międzyczasie opiekował się małą dziewczynką, która została porzucona przez rodzinę. Nie był to chyba przejaw dobroci serca, a raczej sposób na wyrywanie kolejnych panienek chociaż i bez tego dobrze mu to szło. Wyrobił sobie opinię silnego złego drania łamiącego serca, a mimo to miał ogromne powodzenie u kobiet. Dołączył do sfory Royal Dogs, tam poznał masę nowych znajomych jak i wrogów. W międzyczasie związał się na krótko z suczką imieniem Hekate, a w międzyczasie poznał Lightsaber, która początkowo go irytowała. Gdy Hekate mu się znudziła, pozwolił sobie złamać jej serce spędzając noc z pierwszą lepszą panną z poza zamku. W międzyczasie pozbył się dziewczynki, znajdując jej nowy dom oczywiście pomogła mi przy tym Lightsaber. Nadal walczył na arenie i nie zmieniał swojego trybu życia. Jednak on i Lightsaber przeżyli wiele, gdy Lucyfer zakochał się, ta złamała mu serce wiążąc się z Maleo. Tego Lucyfer nie potrafił wybaczyć czuł się zdradzony i na jakiś czas opuścił sforę. Gdyby tego nie zrobił, zapewne zabił by Maleo, a tym samym złamał serce Saber, jednak na jego szczęście problem sam zniknął. Po wielu miesiącach udało mu się przekonać wybrankę, aby dała mu szanse. Jednak wtedy wybuchła panika z powodu nie wyjaśnionych morderstw. Lucyfer znalazł się na liście podejrzanych, co ani trochę go nie zdziwiło. Chaos powiększał się do tego stopnia że hierarchia rozkładała łapy, a część zniknęła lub została zamordowana. Lucyfer chcąc dowieść swojej niewinności wstąpił do armii książęcej, broniąc ziem które im zostały. To była totalna rzeźnia, początkowo odnieśli mały sukces, ale potem nadeszła kolejna fala wrogów. Osłabieni wojownicy nie mieli sił na odparcie ataku, co chwila ktoś padał trupem. Adrenalina skakała, wszędzie czuć było zapach krwi, słychać skowyt i zapach śmierci. Lucyfer zdawał sobie sprawę że to koniec. Padł na ziemię czuł, jak ktoś zatapia kły w jego ciało, a potem nie było już nic. Gdy otworzył oczy, zobaczył plamę krwi, czuł ból i nie był w stanie stanąć na łapach jego prawa łapa wisiała na kawałku skóry, a z lewej wykręcona była w drugą stronę z wystającą kością. W koło same zwłoki oraz wrogowie, którzy mieli za zadanie je uprzątnąć. Nie było szans,y aby się mógł ruszyć musiał leżeć i czekać aż śmierć sama po niego przyjedzie. Pierwszy raz z oczu poleciały mu łzy, zaczął się żegnać że światem żywych. Myślał o Saber, o sforze i wiedział że to koniec wszystkiego. Zamknął oczy złapał powietrza w płuca i powoli je wypuszczał, po czym nastała ciemność.
Otworzył oczy, zobaczył metalowe kraty. Nie miał łapy, a druga była w gipsie, na jego głowie był kołnierz, a w koło kręcili się ludzie w fartuchach, gadali coś nie zrozumiałego. Początkowo Lucyfer nie dawał zmieniać sobie opatrunków, odmawiał jedzenia i jakiejkolwiek współpracy. Po sześciu tygodniach, gdy łapa się zrosła i dostał ortezę oraz przyzwyczaił do braku jednej z kończyn nadszedł czas ucieczki i powrotu na wolność. Jednak to nie było łatwe, okazało się że czeka go długa rekonwalescencja, gdyż lewa łapa zdawała się nie być nadal na tyle sprawna. Pozostał w klinice jeszcze przez dwa tygodnie. W końcu udało mu się na tyle usprawnić, by bez kłopotu znaleźć się na wolności. Nie chciał spędzać reszty życia u boku ludzi. Dlatego wykradł się gdy w klinice było największe zamieszanie. Pierwszy raz od dawna złapał oddech świeżego powietrza. Totalnie nie znał tej okolicy, już po chwili wiedział, że jest daleko od terenów RD, które tak świetnie znał. Przez dłuższą chwilę nie wiedział w którą stronę ma iść i gdy uświadomił sobie że wszystko stracił, poszedł gdzie go łapy poniosły. Okazało się, że polowanie jako niemal dwu nogi pies jest niemożliwe. Lucyfer mimo to nie dołował się, jadł myszy, krety, czasami ptaki. Najłatwiej było mu jednak polować na zwierzęta gospodarskie takie jak świnie, owce, kury, kaczki. Dlatego pomimo, że nie żył on z ludźmi musiał mimo wszystko być blisko nich, aby przeżyć. Wiedział, że aby mógł ruszyć dalej potrzebuje pomocy najlepiej w postaci sfory. Pewnego dnia gdy leżał na środku pola, zobaczył sporo przemieszczających się w oddali psów. Poderwał się i ruszył w ich stronę, im był bliżej, tym bardziej sylwetki wydawały się być mu znane. W pewnej chwili stanął jak wryty, przyglądał się wszystkim oniemiały ze zdziwienia. Po tak długim czasie całkiem przypadkiem natknął się na tych, co przeżyli. Oczywiście pochłonęła go rozmowa ze starymi towarzyszami. Po chwili ruszył w raz z nimi w drogę po raz ostatni spoglądając na ludzkie posiadłości.
TOWARZYSZ: -
EKWIPUNEK: -
MONETY:  5
DOŚWIADCZENIE: 100
STATYSTYKI:  41

  • siła: 8
  • zręczność: 6
  • kondycja: 7
  • inteligencja: 7
  • wiedza: 6
  • charyzma:7
DISCORD: BadBoy#2815
MAIL: badboyshogun@gmail.com

1.07.2020

Nowy towarzysz - Silver

Picture by Mik.
OPIEKUN: Aureon, jednak tak samo on jak i sam Silver uważają, że powinno być odwrotnie. Duch
opiekuje się psem częściej niż on nim, a sam fakt, że Aureon jest za niego prawnie odpowiedzialny przeraża obu z nich, chociaż z innych powodów.
IMIĘ: Nazywa się Silver. Nie akceptuje zdrobnień.
PŁEĆ: Od zawsze męska.
WIEK: Stracił poczucie czasu dawno temu i od tamtego czasu nie liczy. Na pewno lat ma co najmniej ponad 15... Patrząc na to, że umarł już drugi raz, jego dusza wygląda na dosyć nieśmiertelną.
GATUNEK: Duch, przybiera postać dwumetrowego lisa stojącego na dwóch łapach.
 KATEGORIA: Zwierzę magiczne niegroźne.
OSOBOWOŚĆ: Jak na kogoś martwego, to duszę ma całkiem żywą. Silver dominuje w konwersacji. Lubi mówić i opowiadać o jego poprzednich przygodach. Nie do końca wiadomo, które z opowieści są prawdziwe, a które nie. Ma dosyć bujną wyobraźnię i lubi wykorzystywać ją do nieco niecnych celów, zwłaszcza jeżeli może jakoś zażartować sobie z kogoś. Jeśli chodzi o jego relacje z nieznajomymi i znajomymi, najłatwiej opisać go jako neutralnie chaotycznego. Decyzje dotyczące ich wybiera na podstawie tego, co byłoby dla niego bardziej śmieszne, a jednocześnie nie skrzywdziłoby nikogo. Na bliższym poziomie przyjaźni okazuje się, że lis jest całkiem emocjonalny. Wściekłość, smutek, radość, a także i miłość to emocje, które bardzo blisko zna. Najczęściej odczuwa jednak tęsknotę. Chociaż nikt o tym nie wie, obwinia się za stratę własnej rodziny i zrobiłby wszystko, żeby ich odzyskać. Napędza go nieśmiertelna determinacja, którą od zawsze posiadał. Niestety przez stratę bliskich nieczęsto zawiera nowe przyjaźnie, wręcz stara się tego nie robić. Istnieje bariera, której nie pozwala przekraczać psom, właściwie od czasu jego śmierci wpuścił do serca tylko Aureona. Mimo tego, że nie lubi się do tego przyznawać, zwłaszcza nie jemu, jest dla Silvera bardzo ważny. Nie tylko dlatego, że ma dzięki niemu dziwne, nigdy wcześniej niezbadane przez niego moce, ale też dlatego, że jest jego obecnie jedynym przyjacielem. Docenia jego obecność i byłby w stanie nawet oddać za niego życie. Jeśli chodzi o inne osoby, potrafi czasami wydawać się wrogi przez niechęć do poznawania innych osób, a zwłaszcza głupków (tu znowu wyjątkiem jest Aureon, ale on przynajmniej jest pociesznym głupkiem). Sam jest dość inteligentny, zna się na świecie ludzkim i psim. Posiada szeroką wiedzę na temat robotów, ale nie należy pytać go dlaczego. Ci, którzy wiedzą, po prostu wiedzą. Jego sekrety należą do niego i będzie ich bronił.
ZDOLNOŚCI:  Jest nowy jeśli chodzi o bycie całkowicie martwym... chociaż jest to dla niego sprawa skomplikowana. Miał w przeszłości dwa ciała, jedno żywe, drugie martwe. Teraz egzystuje jako przenikająca przez wszystko dusza. Tęskni za zdolnościami, które posiadał poprzednio, jednak bardzo powoli uczy się nowych. Jest pewny, że obecnie nie dotyka nawet limitu swojej nowej formy. Właściwie jedyne co potrafi to posługiwanie się psią mową, chociaż to nie jest dla Silvera w żaden sposób nowe. Umie również płakać. Wie, że to normalne dla większości, ale jako ktoś, kto nie mógł tego robić przez ostatnie 10 lat, bardzo go to ekscytuje.
HISTORIA: Zacznijmy od tego, co stało się po pierwszej śmierci. Jego dusza została uwięziona w ciele lisiego robota. Nie był w stanie go opuścić jak teraz, był w nim permanentnie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Poznał pewnego szczeniaka o imieniu Aeden i wtedy dużo się dla niego zmieniło. Towarzyszył psu przez bardzo długo, około dziesięć lat. W ten czas przeżyli razem wiele. Chodzili na przygody, czasami nie z własnej woli, czasami z innymi osobami, a czasami bez. Silver popełnił wiele błędów, Aeden również. Zginęła matka psa, zaginęły szczeniaki pozostałe po pierwszej partnerce i psi przyjaciel popadł w swego rodzaju depresję, gdzie nie robił zbyt dużo oprócz chodzenia po eliksiry szczęścia i siedzenia w komnacie. Lis był zdeterminowany, by wyciągnąć z dołka przyjaciela, jednak stało się to dopiero wtedy, gdy poznali Uratoshi'ego, rudego rhodesiana, który szybko podbił serce Aedena. To znaczy, na początku o tym nie wiedział i wychowywali dziecko jako "przyjaciele". Później byli też całkowicie przyjacielskim małżeństwem, które spało w jednym łóżku. Lis patrzył na to wszystko ze szczęściem, czuł się tak, jakby miało to trwać wiecznie. Niestety tak nie było. Jednego dnia, rodzina nie wróciła do komnaty. Nie było śladu po jego najlepszych przyjaciołach ani ich dziecku. Silver czekał, aż wrócą. Czekał bardzo długo, aż wszystkie jego części pordzewiały, a dusza coraz bardziej chciała wydostać się z rozlatującego się ciała. I w końcu się to stało. Zmarł po raz drugi. Nie pamięta z tego zbyt dużo, tylko pojawienie się w pustym miejscu daleko od domu. Duch wędrował po nieznanych terenach dopóki coś nie dotknęło jego świadomości. Silna obecność pchała go do siebie, jego pierwszym myślą było to, że znalazł Aedena. Był to jednak inny pies, wziął to więc jako znak, że to on może go do niego zaprowadzić. Od tego czasu razem szukają zaginionych, przy okazji odkrywając dziwne moce nowej formy Silvera. 

Towarzysz zdobyty w tym opowiadaniu. 

Od Aureona – Zdobycie Towarzysza

Ten sam sen, co zwykle. Widziałem, jak para stworzyła świat. Zobaczyłem też upadek Zedapha. Potem pokazano mi ponownie miejsce skrywania się Ameverii. Następnie znowu ujrzałem Aureona. Obraz był czystszy niż zwykle. Mogłem dostrzec złote zdobienia na jego zielonym stroju, poszczególne zielone włoski na ciemnej skórze. Uklęknąłem przed nim, po czym spojrzałem w górę. Boskie, białe oczy patrzyły prosto na mnie. Ruszył się, a kiedy to zrobił, cała jego sylwetka się rozmazała. Niewyraźna ręka zbliżała się do mnie. Czułem się spokojny, dopóki do mojej głowy nie wtargnęły szepty, podobne do tych, które słyszałem podczas wizji. Nie rozumiałem ich. Mój wzrok trwał na bogu, który coraz bardziej się rozmywał. Przez krótki moment obraz się wyostrzył, by następnie cały się rozpaść. Widziałem już tylko ciemność. Chwilę mi zajęło, by zrozumieć, że się obudziłem, a szepty nie przestały. Wydawały się głośniejsze niż wcześniej. W końcu jakby wszystkie zebrały się w całość, by uformować głos. Dźwięki, które słyszałem, nie były mi znane. Otworzyłem powoli zaspane oczy. Mrugnąłem kilka razy i dopiero wtedy udało mi się skupić na wielkiej, dwumetrowej istocie znajdującej się przede mną. Była pół-przezroczysta i przypominała lisa chodzącego na dwóch łapach, chociaż anatomią mocno różnił się od normalnych zwierząt. Zdziwiony wstałem. Zjawa zaczęła wydawać z siebie odgłosy, ale ich nie rozumiałem. Po chwili ciszy pojął, co się dzieje. Duch wskazał na drzewo.
- Drzewo - powiedział. Przechyliłem głowę na bok, a lis parsknął. Pokazał mi kamień - kamień! - dopiero wtedy zrozumiałem, co robi. Uczy mnie mówić w jego języku. Nie miałem ochoty na naukę w środku nocy, jednak byłem zaciekawiony tym, czego może chcieć. Duch pokazał na samego siebie.
- Ja - rzekł, a następnie chwycił moją łapę. Na początku lekko próbowałem mu ją wyrwać, jednak chwyt zjawy nie bolał, przez co stwierdziłem, że najprawdopodobniej nie chce zrobić mi krzywdy. Moją własną łapą wskazał mnie.
- Ja? - zapytałem. Twarz ducha natychmiastowo się rozświetliła, a w jego oczach zaiskrzyła nadzieja.
- Tak, tak! - wykrzyczał. Lekko się uśmiechnąłem i szurnąłem ogonem po ziemi z zaciekawieniem. Po chwili zastanowienia, lis pokiwał głową w górę i w dół, po czym powtórzył znowu dziwne słowo. Zmrużyłem oczy. Przez dobrą chwilę zastanawiałem się nad znaczeniem słowa, po czym mnie oświeciło.
- Tak - powiedziałem kiwając głową. Kiwanie to znaczyło chyba to samo dla mnie jak i dla ducha. Stwierdziłem wtedy, że nastała moja kolej na słowa. Wskazałem na siebie i wyznaczyłem w powietrzu słowo "pies". Czoło ducha natychmiastowo się zmarszczyło.
- Ty? - zapytał. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy odgadł słowo. Zastanawiałem się, jak mogłem to potwierdzić, jednak zjawa była szybsza. Ponownie wzięła moją łapę, po czym wskazała na siebie.
- Ty? - spytał ponownie. Pokręciłem głową z niepewnością. Chwilę patrzyliśmy się na siebie w ciszy. W końcu lis głośno wziął wdech, po czym wykrzyknął - pies! Hau hau! Wrrr! - mówił, próbując naśladować psie odgłosy.
- Tak! - rzekłem z uśmiechem. Duch usiadł na ziemi. Był wtedy równy mi wzrostem. Znowu wskazał na siebie.
- Ja Silver - następnie pokazał na mnie - Ty?... - nie było to wystarczające. Długi czas spędziliśmy na kalambury, dopóki nie dotarło do mnie to, co próbował mi przekazać. W końcu podskoczyłem i pokazałem siebie.
- Ja Aureon, Ty Silver! - zrozumiałem, że chodziło mu o imię. Próbowałem całą swoją uwagę skupić na tym, czego uczy mnie lis.
- Tak, tak! Imię! Silver imię, Aureon imię - zrozumiałem to, o co mu chodziło. W ten sposób oboje uczyliśmy się swoich języków. W końcu zaczęło wchodzić słońce. Duch zaczął robić się mniej widoczny, ale światło nie wydawało się mieć jakiegokolwiek wpływu na jego możliwości.
- To jest drzewo - powiedział. W przeciwieństwie do mnie, nie był wcale zmęczony.
- Powtórzyć? - zapytałem ziewając. Przez wiele godzin nauczyłem się dużo. Potrafiłem nazwać różne elementy leśnego krajobrazu. Znałem też nazwę zająca, który stał się moją kolacją, a także słowa związane z polowaniem i walką. Silver pokiwał głową na tak. To jest drzewo - rzekłem bardzo poważnym głosem, co rozśmieszyło ducha. Wskazałem w stronę drzew, zza których śmiało wystawały już ostre promyki pomarańczowego światła.
- Spać? - spytał mnie towarzysz. Nie obchodziło mnie nawet to, co znaczyło słowo.
- Spać - potwierdziłem, po czym ułożyłem się do spania
Kiedy się obudziłem, czułem się, jakby cała noc była snem. Nic nie wydawało się prawdziwe. Mimo tego, kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem jak zjawa próbuje podnieść patyk. Nie udawało się to mu. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła. Patrzyłem, jak Silver próbuje dotykać rzeczy. Zauważyłem na jego twarzy lekki niepokój, jakby nie był przyzwyczajony do swojego pół-fizycznego stanu. Dziwne jak na ducha. W końcu zauważył, że się obudziłem. Wysłał mi uśmiech, który odwzajemniłem. Pomachał mi lekko swoją dłonią. Dopiero teraz zauważyłem, że nie ma normalnych łap. Pięć palców i kciuk to coś niespotykanego u lisów.
- Cześć - stwierdziłem, że najprawdopodobniej próbuje się ze mną przywitać. Odpowiedziałem mu w znakach. Wstałem, przeciągnąłem się i wskazałem na losowy kierunek.
- Jesz - powiedziałem, a Silver pokiwał głową na znak, że mnie zrozumiał. Był czas na śniadanie. Udało mi się złapać małego zająca z lekką pomocą Silvera. Okazało się, że zwierzęta czasami boją się wielkich duchów.
- Smacznego - powiedział lis, kiedy miałem już zacząć jeść. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem. Nie wiedział jednak, jak wytłumaczyć to słowo. To znaczy, chyba wiedział, problem w tym, że niektórych dziwnych przedstawień nie jestem w stanie zrozumieć. W końcu oboje się poddaliśmy i przystąpiłem do jedzenia. Następnie wyruszyliśmy w podróż. Tym razem Silver wybrał kierunek. Kiedy zmieniał się krajobraz, opisywaliśmy sobie znowu wszystko to, co widzieliśmy. W pewnym momencie duch nagle się zatrzymał.
- Patyk! Błoto! - pokazał pod siebie. Zrozumiałem oba słowa, jednak nie byłem pewny, co chce zrobić. Chwycił w rękę kij i zaczął kreślić rzeczy w błocie. Narysował siebie i psa, po czym w środku umieścił uśmiechniętą buźkę.
- Przyjaciel? - zapytałem. Silver potwierdził moje podejrzenia kiwaniem głowy. Następnie powoli przekreślił psa. Moją pierwszą myślą było to, że to lis zabił czworonoga, jednak potem zmienił mimikę swojej postaci na smutniejszą.
- Nie wiem, gdzie jest... - powiedział. Spojrzałem na niego pytająco. Zaznaczył w kółko psa, po czym gwałtownie wzruszył ramionami, jakby chciał się upewnić, że zrozumiem ten znak.y nie wiesz, pies?... - nie miało to dla mnie zbyt dużo sensu.
- Polować przyjaźnie - dopiero po jakimś czasie byłem w stanie zrozumieć, o co mu chodzi. Szukał swojego przyjaciela! Wskazał daleko za horyzont.
- Daleko - westchnął. Wiedziałem dokładnie, co miał na myśli. Zacząłem iść w stronę, którą wskazał.
- Szybko! - wykrzyknąłem z uśmiechem. Stwierdziłem, że pomogę mu znaleźć tego tajemniczego psa, w końcu mam strzec żywych dla Aureona. Jeśli ten pies jest żywy, a jest w niebezpieczeństwie, to ja go uratuję. Usłyszałem za sobą cichy śmiech.
- Szczeniak - krzyknął za mną Silver.

~

Odkąd stwierdziłem, że pomogę lisowi odnaleźć towarzysza minęło parę miesięcy. Nastała zima i spadł śnieg, co sprawiło, że szybkie poruszanie się stało się trudne. Mimo to, nie zaprzestaliśmy wędrówki. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie, co sprawiło, że dużo też ze sobą rozmawialiśmy. Dzięki temu oboje nauczyliśmy się mówić w języku drugiego, chociaż on opanował znaki wiele lepiej niż ja zwykłą mowę. Dalej czasami miałem problemy z wysławianiem się. Na szczęście duch mnie rozumiał, miałem nawet okazję opowiedzieć mu o Ameverii, Zedaphie i Aureonie. Jego reakcją na początku był śmiech, ale potem zrozumiał, jak ważni są dla mnie bogowie i powoli nauczył się uważać na to, co o nich mówi. Ja sam dopytałem się o tajemniczego przyjaciela lisa. Okazało się, że byli towarzyszami odkąd czworonóg był szczeniakiem. Chodzili ze sobą na przygody, a potem pies zaginął bez śladu razem z jego rodziną składającą się z męża i dziecka. Nie wiedziałem, dlaczego Silver był tak daleko od miejsca zaginięcia, gdy zapytałem, zwyczajnie nie odpowiedział. Dziwna sprawa. Nauczyłem się, żeby nie wypytywać o nią za wiele, bo widocznie myślenie o niej sprawia Silverowi ból. Nie mieliśmy zbyt wielu wskazówek co do tego, gdzie mieliśmy się udać. Wątek zdawał się stać w miejscu aż do momentu, w którym lis zauważył, że ledwo kojarzy tereny, na których byliśmy. Kiedy tylko zobaczył znajome pagórki, cała jego osobowość jakoś się rozweseliła. Cieszyło mnie to, bo zdążyłem w te parę miesięcy zbliżyć się nieco do ducha, a kto się nie raduje, kiedy ich ulubiona (lub jedyna, którą znają) osoba jest szczęśliwa?
- Spójrz! Ja znam to miejsce! Jesteśmy niedaleko sfory! - krzyczał do mnie. Na widok jego entuzjazmu moje serce wypełniło ciepło, potem rozlało się po całym ciele.
- Jak blisko jesteśmy? - zapytałem, po czym trochę bardziej rozejrzałem się po pokrytej śniegiem polanie.
- Maksymalnie dwa dni drogi do zamku - przyśpieszył krok. Żeby dotrzymać mu tempa, musiałem lekko truchtać po zamarzniętej ziemi. Nie przeszkadzało mi to, widok rozradowanego towarzysza wypełniał mnie energią. Silver opowiadał mi o tym, co robił na tych terenach. Szliśmy wzdłuż rzeki, która nieco przeszkadzała naszej konwersacji. Szliśmy przez około godzinę, gdy daleko przed nami zobaczyliśmy coś dziwnego.
- Sfora? - zmrużyłem oczy. Przez opowieści lisa myślałem, że spotkamy psy dopiero w jakimś zamku, jednak co najmniej cztery osobniki stały w oddali.
- To niemożliwe - poświęcił chwilę, by przyjrzeć się czworonogom - powinniśmy zapytać się, co tutaj robią - zaproponował. Przytaknąłem. Nie wiedziałem, czego się spodziewać z pierwszego spotkania z innym psem. Widziałem kiedyś wilki, ale nigdy nikogo takiego jak ja. Kiedy się zbliżyliśmy, zauważyli nas i przybrali defensywne pozy. Ich wzrok chodził pomiędzy mną a Silverem. Ja sam skupiłem się na nich. Wiedziałem już, że mamy różne rasy, ale... żebyśmy byli tak inni?
- Jesteście z Royal Dogs? - zapytał lis. Spojrzeli na siebie, po czym ponownie skupili uwagę na nas.
- Już nie - kiedy duch usłyszał odpowiedź, widocznie lekko się zdenerwował. Na jego twarzy wymalował się niepokój, stanął przede mną.
- Co się stało? - psy zrozumiały, że nie zamierzamy im zrobić krzywdy. Nie wiedzieliśmy nawet, co się stało. Kiedy dostaliśmy wytłumaczenie, Silver wyglądał na zranionego. Czułem się źle, bo nie wiedziałem, jak pomóc. Nigdy nie musiałem nikogo pocieszać.
- Czy w waszych szeregach jest Aeden? Albo chociaż Uratoshi i Klaus? Czy oni w ogóle wrócili kiedykolwiek do RD? - z samych wyrazów pysków czworonogów wywnioskowaliśmy, że przyszliśmy na teren sfory po nic. Lis spojrzał na mnie tak, jakby chciał mnie przeprosić. Uśmiechnąłem się niezręcznie z nadzieją, że go to lekko uspokoi.
- Musimy iść - stwierdziły nagle psy, po czym szybko wycofały się w krzaki. Kiedy mój wzrok wrócił do Silvera, siedział na pokrytej śniegiem ziemi. Patrzył na wodę szybko przemykająca po dnie rzeki. Przez te kilka miesięcy, którego znałem, nie widziałem jego oczu tak pustych jak wtedy.
- Nie wiem, czemu myślałem, że tu w ogóle będą - powiedział. Gdzieś w środku zdania jego głos zadrżał. Odwrócił ode mnie głowę.
- Znajdziemy ich gdzie indziej - zapewniłem, przechodząc mu nad wyprostowanymi nogami. Wszedłem mu w pole widzenia. Jego ramiona spięły się w podwyższonej pozycji.
- I gdzie chcesz iść, co? Masz jakiś pomysł? - jego głos lekko się podniósł. Wbił dłonie w podłoże, jakby chciał je zadrapać.
- Możemy iść z tą... sforą dopóki nie znajdziemy jakiś wskazówek - wzruszyłem ramionami. Duch milczał przez chwilę. Westchnął, po czym wstał. Zmrużył oczy, patrząc w miejsce, w którym zniknęły psy.
- Możemy - głos lisa była na tyle cichy, że ledwo usłyszałem, co powiedział. Na moim pyszczku zagościł wyraz zdezorientowania.
- Mogę ich wywęszyć - zaproponowałem. Mimo tego, że stał do mnie tyłem, widziałem, jak potakuje. Zrobiłem kilka kroków do przodu, na początku zmierzając w miejsce, w którym stały czworonogi, jednak kiedy spojrzałem w twarz ducha, zauważyłem parę łez. Zatrzymałem się. Lis znowu odwrócił ode mnie głowę. Nie wiedziałem, co mógłbym mu powiedzieć, postanowiłem więc, że pójdę tropić psy. Silver po jakimś czasie mnie dogonił. Udało nam się znaleźć kryjówkę psów. Najpewniej otrzymały już wiadomość o naszej obecności od czworonogów, których spotkaliśmy przy rzece, bo kiedy wyłoniliśmy się z krzaków, czekało już na nas kilka strażników.
- Chcemy... - zacząłem. Przez chwilę musiałem zastanowić się nad odpowiednim słowem, które na szczęście podpowiedział mi cicho lis - dołączyć, tak, dołączyć - po chwili staliśmy przed alfami. Kiedy do nich szliśmy, kilka psów wydawało się czuć niekomfortowo w naszej obecności. Nie wiedziałem, dlaczego. Stwierdziłem, że jeśli alfy dadzą nam pozwolenie na dołączenie do sfory, to może kiedyś kogoś o to zapytam.
- Najpierw chcę wiedzieć, skąd się wziąłeś - powiedziała jedna z alf. Spojrzałem na Silvera, który wzruszył ramionami.
- Duch chce znaleźć przyjaciela, zaginął - wyjaśniłem patrząc w oczy alfy. Para była ode mnie dużo niższa.
- I? - dobiegała dalej alfa. Mój wzrok znowu powędrował do lisa, trochę po to, żeby go poprosić o pomoc. Na szczęście mnie zrozumiał.
- Gdzieś idziecie, my też gdzieś idziemy, możemy się przydać, Aureon jest silny - drugi lider zmierzył mnie wzrokiem. Uśmiechnąłem się niezręcznie. Alfy spojrzały na siebie.
- Możecie dołączyć. Stanowisko? - na moim pysku natychmiastowo zawitało zmieszanie. Skąd miałbym wiedzieć, jakie są stanowiska? Nagle poczułem niekomfortowy nacisk na czaszkę, po czym w moim mózgu pojawiły się słowa napisane w znakach, były jednak wyraźnie stworzone przez osobę z przeciwstawnym kciukiem. Zignorowałem to, pomyślałem, że prawdopodobnie mojemu mózgowi udzielił się sposób pisania znaków Silvera.
- Zostanę strażnikiem - powiedziałem. Liderzy sfory przytaknęli, po czym wytłumaczyli mi szybko to, co muszę robić. Silver podziękował alfom za przyjęcie nas, po czym oddaliliśmy się. Kiedy byliśmy już dosyć daleko, lis nagle zwrócił się do mnie.
- Widziałeś moje znaki? Tam, przy alfach? - zapytał podekscytowany. Przechyliłem głowę na bok w zdziwieniu.
- Nie? - brzmiało to bardziej jak pytanie niż właściwa odpowiedź.
- Czekaj, zrobię to znowu! - patrzyłem, jak lis pisze w powietrzu. Zaczęła mnie od tego nieco boleć głowa. Mój mózg dwa razy czytał stworzone z dłoni słowa, było to trochę jak echo. Nie miały sensu i nie tworzyły nawet zdań. Zmieniło się to kiedy odwróciłem wzrok. Widziałem, jak duch zmienia znaki, ale nie na jakie. Poskutkowało to w tym, że pozbyłem się echa. Była to czysta komunikacja. Silver spytał, czy go słyszę. Spojrzałem na niego.
- Nie słyszę, ale widzę - odpowiedziałem niepewny, po czym zwróciłem wzrok za siebie. Psy zbierały się do dalszego marszu, nie dziwiłem im się, że chcą odejść najszybciej jak mogą.
- Widzę twoimi oczami - przez chwilę mój mózg przetwarzał to, co usłyszałem.
- Widzisz co? - powiedziałem ze śmiechem. Wstałem i znowu moje ślepia znalazły się na zjawie. Silver patrzył w ziemię.
- Zobaczyłem psy, bo ty na nie spojrzałeś - mówił wstając. Poczułem się tak, jakby coś chciało wydostać się z mojej czaszki. Napieranie na ściany głowy trwało bardzo krótko. Lis zaczął szybko iść za psami, a ja postanowiłem podążać za nim.
- Co masz na myśli? - lis spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a potem zmrużył oczy.
- Nie wiem nawet, jak ci to opisać. Widzę to, co ty jeśli tego chcę - wzruszył ramionami i przyśpieszył lekko krok, by dogonić czworonogi przed nami. Leciutko pokiwałem głową udając, że rozumiem. Na zrozumienie wszystkiego będzie czas, zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy już oboje w sforze. Uśmiechnąłem się trochę na tą myśl, bycie częścią jakiejś społeczności to coś nowego, ale ekscytującego. Postanowiłem, że jeśli będziemy musieli się rozdzielić z paczką, by znaleźć Aedena, to na pewno później do niej wrócę.

Aureon

https://i.imgur.com/OUXAyQM.png
IMIĘ: Aureon. Pewnego dnia pies zapytał wychowującą go kreaturę o jego własne imię i jedyne, co mu odpowiedziało to boża wizja. Z niej pochodzi jego imię, dzieli je z bogiem i strażnikiem śmiertelników Aureonem.
MOTTO: Można powiedzieć, że jest ich kilka. Składają się na jego kod moralny. Nie ma sensu jednak tutaj się rozpisywać, skoro istnieje rubryczka "moralność".
PŁEĆ: Był, jest i zamierza być psem.
WIEK: Ma dziewięć lat, ale jest przekonany, że ma dwa.
RANGA: Postanowił zostać strażnikiem. Chce bronić sforę przed niebezpieczeństwami, które najprawdopodobniej spotkają ich na drodze do nowego domu.
APARYCJA:
  • rasa: Wilczarz irlandzki
  • wzrost:  85 cm
  • waga: 54 kg
  • wygląd zewnętrzny: Posiada ciemne, brązowe oczy. Sierść jest za to jasna, a także i miękka. Bardz przyjemna w dotyku. Pod nią kryje się dobrze umięśnione ciało, znak jego długich wędrówek i polowań.  
  • głos: Kiedy jego głos uderza w uszy, podobny jest do uczucia trzymania dłoni nad gotującą się wodą. Ciepły. Jest całkiem wysoki jak na psa, ale na pewno nie można go pomylić z żeńskim.
  • znaki szczególne: właściwie to brak, chociaż w kontekście całej sfory może to być jego wzrost. Jest młody, ma jeszcze czas na zdobycie paru blizn, chociaż nie zamierza.
INFORMACJE DODATKOWE:
- Nie potrafi czytać ani pisać. Jeśli chodzi o te umiejętności to polega na swoim towarzyszu.
- Można powiedzieć, że jego pierwszym językiem jest wersja migowego używana przez niego i stworzenie, które opiekowało się nim, kiedy był szczeniakiem. Psi język jest drugi i nie aż tak dobry jak migowy.
- Czasami nie potrafi się dobrze wysłowić. Zamiast słowa używa dźwięków, które odpowiadają czynności bądź przedmiotowi. Jest przez to dobry w naśladowaniu głosów.
- Nie ma wcale poczucia czasu.
PIERWSZE WRAŻENIE: Aureon opanował dobre pierwsze wrażenie dosyć dobrze. Wynika to z ćwiczenia na biednych psach ze sfory, którzy teraz prawdopodobnie nie uważają go za zbyt mądrego. Na szczęście nauczył się uprzejmego witania się z innymi. Niestety po tym przywitaniu idzie mu coraz gorzej. Widać, że niezbyt często miał do czynienia z psami.
MORALNOŚĆ: Aureon jest religijny. Uważa, że prawo boskie jest ważniejsze od psiego. Mimo tego, że szanuje alfy, woli słuchać się boskich podpowiedzi. Wierzy w główną dwójkę, Zedapha i Ameverię. Kiedyś rządzili światem razem jako mąż i żona, jednak Zedaph został skażony przez grzechy śmiertelników, z którymi się zadawał. Ameveria wygnała go wtedy do Piekieł, skąd od tamtego czasu próbuje się wydostać. Sama bogini od czasu wygnania ukrywa się i przygotowuje na atak sił Zedapha. Czworonóg nie służy jednak tej parze bogów. Jest on poddanym Aureona, dziecka głównej dwójki i strażnika żywych. Pies sądzi, że Aureon nie jest w stanie nawiązać wystarczająco silnego kontaktu ze światem fizycznym, by sam pilnować śmiertelników, więc przemawia do tych, których uważa za godnych służby. Przekazuje im wtedy swoją siłę i uczy kilku zasad w serii... wizji.
Nie pozwól, by światło nadziei zmarło w tych, w których jeszcze żyje.
Sam trzymaj się światła, które żyje w sercu. Kiedy je stracisz, nie możesz już zapalić go w innych.
Bądź latarnią światła dla wszystkich, którzy żyją w mroku.
Rozprzestrzeniaj światło dzięki swoim dobrym uczynkom.
CHARAKTER: Aureon nie jest dobry w relacjach międzypsich. Pierwsze wrażenie może zrobić dobre swoją pewną siebie postawą i uprzejmym przywitaniem, jednak potem jest coraz gorzej. Nie znaczy to wcale, że nie jest miły, chodzi raczej o to, że jest lekko niewychowany. Właściwie jedyną osobą, z którą regularnie rozmawia jest jego towarzysz. Obecnie stara się bardziej obserwować innych niż z nimi rozmawiać, uważa, że musi nieco bardziej poduczyć się bycia dobrze wychowanym psem. Jest to trochę dziwne, ale jeszcze mu nikt o tym nie powiedział. Nawet gdyby to zrobił, to byłaby możliwość, że źle by to zrozumiał. Zdarza mu się przypadkiem spowodować lekkie nieporozumienie, ale normalnie jest niekonfliktowy. Woli utrzymywać dobre relacje z psami sfory. W konwersacji woli słuchać, ale nie boi się wyrażać swojej opinii na tematy, na których się zna. Niestety pula tych spraw jest mocno ograniczona, Aureon orientuje się właściwie tylko w swojej religii i walce. Pies wstydzi się jego wąskich horyzontów i chętnie by je poszerzył, problem w tym, że jest na głupszej stronie spektrum inteligencji. Jego towarzysz próbował wytłumaczyć mu działanie różnych rzeczy wiele razy, jednak kiedy mówi się do niego o czymś bardziej skomplikowanym, jego mózg jakby przestaje przyjmować jakiekolwiek informacje. Nie boi się do tego przyznać. Właściwie to jest całkiem odważny nie tylko jeśli o to chodzi. Stąpa ostrożnie, ale bez strachu. Jest to jedna z zasad jego religii. Trzyma się ich ściśle. Wierzy w trójkę bóstw całym sercem, tak samo jak i w to, że został wybrany przez jedno z nich, by mu służyć. Nie chwali się tym, chociaż resztę swojej religii dzieli z innymi bardzo chętnie. Wiedzą o niej wszyscy, którzy zbliżą się do niego chociaż trochę. Jest miłym i szczerym czworonogiem. Przyjaciół darzy szczególnym szacunkiem i miłością, która jest obecna, nawet, jeśli nie potrafi jej okazać. Głównie robi to poprzez szczególne chronienie tych, których kocha. Najchętniej spędzałby przy nich cały jego czas, by na pewno nie stała im się krzywda. Kiedy do tego dojdzie, bardzo się obwinia. Ciężko jest mu samemu sobie wybaczać. Winy innych stara się zapomnieć szybko, chociaż czasami trwa to dosyć długo. Nie oznacza to, że nie będzie z tą osobą rozmawiał... na pewno niczego nie zainicjuje.
RODZINA: Nie wie nic o jego biologicznej rodzinie. Wychowywało go dziwne stworzenie niezdolne do mowy. Nigdy nie zdradziło mu imienia.
PARTNER: Brak. Aureon sam nie wie, jakiej jest orientacji. Nawet gdyby dowiedział się o słowie, które go opisuje, prawdopodobnie i tak by go zapomniał. To wszystko wydaje mu się trochę trudne do zrozumienia, więc stara się tym nie zajmować.
HISTORIA: Pierwsze pół roku życia spędził mieszkając z dziwnym ptasim stworzeniem. Miało około dwóch metrów, lśniące, czarne pióra i wystający z pleców garb. Zajmowało się nim, ale nie spędzało z nim wiele czasu. Nie była to relacja ojciec-syn, bardziej przypominała opiekun-dziecko z lasu, którego nikt nie chce dotykać. Kreatura wychowywała go przez rok, polując dla niego, jednak tylko przez połowę tego czasu Aureon miał pozwolenie na wchodzenie do chatki kruczej istoty. Później sam miał radzić sobie z zimną pogodą i nocą. W pierwsze urodziny psa, stworzenie przyszło do niego. Wtedy czworonóg zapytał, jak się nazywa. Kruk spojrzał mu wtedy po raz pierwszy prosto w oczy i szczeniak zobaczył historię całego świata. Zobaczył piękną Ameverię i jej silnego męża Zedapha, zobaczył jego błędy i grzechy śmiertelników. Widział także Aureona i jego właśnie imię usłyszał najgłośniej. Aureon, Aureon, głos w jego głowie ciągle powtarzał imię strażnika życia. Poczuł wtedy pierwszy raz obecność bóstw i chęć służenia im. Kiedy pies się obudził, był sześć lat starszy, a krucze stworzenie zniknęło. Nigdy go już nie zobaczył. Nie było też śladu chatki, w której mieszkał. Czworonóg był zmuszony do samodzielnej wędrówki. Trwała ona około siedmiu miesięcy. Aureon myślał dniami o wizji, a w nocy o niej śnił. Widział coraz więcej detali. W końcu usłyszał głos samego strażnika życia. Sam pies był zawsze silny, jednak kiedy do jego uszu dobiegła mowa Aurona, poczuł się mocniejszy niż kiedykolwiek. Nie wie, czy naprawdę było to dzielenie sił z bogiem, czy efekt jego rosnącej wiary i ciężkich wędrówek. Następny miesiąc spędził zastanawiając się nad znaczeniem pięciu zasad. W końcu poukładał sobie wszystko w głowie i ponownie zaczął szukać innych żywych, czujących istot. Pewnej nocy coś go obudziło. Tajemnicze szelesty i szepty, które stawały się coraz głośniejsze. W końcu ukazała mu się pół-przezroczysta istota. Przypominała ona lisa stojącego na dwóch łapach. Pies próbował zachować spokój. Duch zadawał pytania, jednak nie otrzymał odpowiedzi z prostego powodu; Aureona nigdy nie nauczono mówić. Spędzili więc jakiś czas na naukę. Dusza okazała się zagubionym towarzyszem zaginionego psa. Aureon jako sługa strażnika żywych postanowił pomóc odnaleźć zjawie przyjaciela, który miał być członkiem sfory o nazwie Royal Dogs. Razem trafili na tereny RD, gdzie dowiedzieli się, że bratniej duszy ducha tam nie ma, jak i jego rodziny składającej się z męża i dziecka. Usłyszeli też o dużej grupie psów odchodzących ze stada. Postanowili, że wyruszą razem z nimi i będą szukać psa, a także chronić osoby oddzielające się od watahy psów. W ten sposób dołączyli do Dogs' Republic.
WAŻNIEJSZE OPOWIADANIA:
TOWARZYSZ: Duch Silver
EKWIPUNEK: -
MONETY: 15
DOŚWIADCZENIE: 105
STATYSTYKI: 42
  • siła: 11
  • zręczność:10
  • kondycja: 11
  • inteligencja: 4
  • wiedza: 2
  • charyzma: 4
DISCORD: Akadi#3330
MAIL: melody.shir.wolf@gmail.com