1.04.2020

Od Petera - Retrospekcja#1

Po Rewolucji, gdy znaleźliśmy się w jednej, stałej grupie, dużo rozmawiałem z psami. Tymi bardziej znajomymi i tymi mniej. Potrzebowali się wygadać, a staruszek Peter był dobrą osobą do tego. Wielu było młodych, urodzonych już po wojnie, dopiero pierwszy raz doświadczyli jej chaosu. Kilku zapytało się, czy wszystko ze mną w porządku, ale nie znałem jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Ciało Tony’ego zostało znalezione, Piernisia nie, Jay nie żył, Prim może. Tylko w tym wszystkim był jeszcze gorszy problem - trudniejszy do rozwiązania i to nie wojna, nie Rewolucja, nawet nie ucieczka.
Problemy jeszcze nie stały się poważne, wyciekł raport, odkryto Mae, ale szepty nie wychodziły po szepty, a ja słuchałem ich podczas odwiedzin w sali medycznej. Chodziłem tam po kolejne leki i rehabilitacje.
- Prest, co tam się stało z tym szczeniakiem? - spytałem po zakończeniu jednej z nich. - Leży tam od zeszłego tygodnia.
- To nie mój pacjent, ale słyszałem, że został ranny na polowaniu. Nie wiem co z nim jest.
Poszedłem po tym na posiłek, co prawda wymagało to przerw po drodze, ale była taka godzina, że niewiele psów znajdowało się na korytarzach i niewiele więcej w stołówce. Przysiadłem przy kucharzu i poczekałem, aż zostanie nałożone mi pożywienie, a następnie poszedłem do swojego stolika. Nikogo z mojej rodziny tam nie było.
- Myślisz, że wyjdzie z tego? - zapytałem Vergila.
- Nie interesuję się medycyną.
- Może powinieneś, ciało, które zamieszkujesz jest medycznym cudem - zażartowałem, ale nie próbowałem ukrywać, że kryje się tam też trochę niepokoju. Moje komórki nie regenerowały się przez lata, a potem nagle zaczęły. To nie miało sensu, żadnego i martwiło mnie nieustannie.
- Nie masz jak mu pomóc.
- Nie zastanawiałem się nawet nad tym - przyznałem. - Myślisz, że jest sparaliżowany?
- Peter.
- No co? Inteligentny mózg szuka podobieństw, tak to działa.
- Nie, nie sądzę, żeby był sparaliżowany - westchnął. - Ty też nie byłeś.
- No dobrze, to pozbawiony siły w nogach. Lepiej brzmi?
- Znacznie - westchnął.
- Ciekawe jak to wygląda od wewnątrz? - powiedziałem po chwili milczenia. - Ponowne składanie się ciał do kupy po takich wypadkach. I dlaczego to wszystko jest takie cholernie wolne.
- Spytaj Razjela - prychnął. Poczułem moment, w którym zorientował się, co właśnie powiedział.
- Verg - mówiłem cicho i wolno. - Czemu Razjel ma wiedzieć cokolwiek o takich rzeczach?
Jakieś psy zaczęły się kłócić na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę części stołówki. Ich słowa docierały do mnie jakby wygłuszone, ale ani na moment nie zdjąłem z nich wzroku. Czułem, jakby Vergil zastygł na moment, jak zwierzę złapane w światłach samochodu. Przerażone.
- Nie będę z tobą o tym rozmawiał - brzmiał jak w tych momentach, gdy próbuje wywrzeć wrażenie na psach. Sztucznie pewnie i za głośno. Nie próbował chociaż mi kłamać, ale z jakiegoś powodu mnie to nie pocieszyło.
- Vergil, czy zawarłeś układ z Razjelem? - Wychodził zawsze z mylnego założenia, że nie mogę czytać jego myśli. Ja po prostu nie potrzebowałem do tego żadnych zdolności, wystarczyło go znać.
- Peter… - przez moment nawet zabrzmiał szczerze, jakby chciał mi to wyjaśnić, ale cała ta odwaga opuściła go po jednym słowie. - To nieistotne.
- Vergil, czy zawarłeś umowę z Razjelem?! - Psy ze stołu obok spojrzały na mnie, musiałem unieść głos.
- To nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że ma, coś ty zrobił Verg?! - Zdecydowanie na mnie patrzyli, ale jakby teraz ich opinia miała jakiekolwiek znaczenie. - Czemu?! Jaka jest cena?! Verg! Na co się zgodziłeś!
Psy przestały się sprzeczać, patrzyły na mnie, nie wszystkie, ale wiele. Cały mój obraz rozmazał się jak na starej kliszy i chociaż wiedziałem, gdzie jestem, cała ta stołówka wydawała się niemal tłem.
- To jest pieprzony diabeł! - Nie odpowiadał. Czułem, że mnie słyszał. - On cię oszuka! Znajdzie sposób! Wiesz o tym?! Verg! Odezwij się do cholery! Jaki jest układ?! Verg!
- Peter? - Odskoczyłem, gdy ktoś dotknął mnie w łapę. - Wszystko w porządku? - Zamrugałem parokrotnie. Stołówka zrobiła się cichsza, a przede mną znajdował się zatroskany pysk Avalona. Miałem ochotę parsknąć śmiechem.
- Nie przejmuj się. - Wymusiłem na pysk uśmiech, który wiedziałem, że wyglądał prawdziwie. - Kłótnia współlokatorów. - Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, a ja nie pragnąłem niczego więcej, niż żeby się zamknął. Zszedłem z krzesła i zacząłem kroczyć przez stołówkę, zdeterminowany by wyglądać pewnie i normalnie. Szeptali wokół mnie na tyle cicho, by nie dało się rozróżnić słów.
Zatrzymałem się na korytarzu, gdzie już nikt mnie nie widział.
- Obaj wiemy, że mu nie można ufać, Verg - powiedziałem. - Czemu to zrobiłeś? Nie wiem co jest zapłatą, ale nie było warto. Odpowiedz mi do cholery - warknąłem. - Nie mogę dać mu wygrać znowu.
Myślałem, że minie mu do końca dnia. Gdy Autumn do mnie przyszła, zapewniłem ją, że kłóciliśmy się o jakieś jego irytujące zwyczaje. Powtarzałem to kłamstwo każdemu, kto zapytał.
Vergil milczał przez tydzień, z Razjelem nie wiedziałem jak się skontaktować. Ten jeden raz miałem ochotę powiedzieć o nim Autumn.
Verg nie odpowiadał ma groźby i prośby, ale czułem, że tam jest i słucha każdego słowa.
Vergil milczał dziesięć dni, dziesięć przeszło w czternaście, świat zaczynał się sypać wokół mnie, a ja nie mogłem się skupić. To wszystko działo się jakoś dziwnie szybko. Jakby te wszystkie psy dopiero teraz zorientowali się, że żyły w sforze z bandą morderców i gwałcicieli, ale może tak się stało. Może potrzebowali takie uderzenia w pysk, żeby nareszcie powieki im się otwarły. Starałem się słuchać każdego szeptu, każdej wspominki i być najlepszym dziadkiem na świecie, żeby psy dzieliły ze mną swoje lęki i żebym ja mógł je uspokajać. Miałem wrażenie, że robię beznadziejną robotę, ale jak mogłem się skupić na problemach nieznajomych, gdy wiedziałem, że mój przyjaciel sam wpędził siebie w gówno.
To miało sens i aż źle się czułem, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Jeżeli coś mogło poruszyć moje stare, zniszczone mięśnie do działania, to właśnie magia. A kto, jak nie Razjel, mógł zechcieć jej użyć. Za zapłatę oczywiście. Ustaliliśmy lata temu, że z Razjelem nie należy się kontaktować, a tym bardziej zgadzać się na jego warunki. Vergil zawarł umowę, a biorąc pod uwagę, jak zamilkł, zaczynałem bać się dowiedzieć, jaka jest cena.
Chciał odezwać się po śmierci Jaya, czułem to, ale to był ten jeden moment, gdy nie potrzebowałem jego słów.
Jeszcze wcześniej, gdy zaginął Arthur, czułem, że świat postanowił sobie zakpić z nas wszystkich. Oczywiście, że nikt nie wiedział co się stało. Oczywiście, że część oskarżała o to Pergilmesa lub Prim, to miało sens, więc nie dziwiłem im się, ale to nie zmieniało faktu, że sytuacja się komplikowała.
Najchętniej zostałbym obserwatorem, ale kiedy moje dzieci i byłe stanowisko były zaangażowane czynnie w ten cały chaos, nie miałem za bardzo wyboru. Jeżeli ktoś pytał mnie o opinie, a to zdarzało się, gdy siedziałem w sali medycznej lub samotnie w ogródku, za każdym razem starałem się być jak najbardziej neutralny, ale nie ukrywałem kogo popieram. Oczywiście rozeszły się informacje, że nienawidzę swojego zięcia i preferuje sznaucerze dzieci nad inne, ale nie był co się nimi przejmować - za ciche, by miały znaczenie w ogólnym rozrachunku.
A Vergil nadal milczał. Jakkolwiek źle to nie brzmiało, to było gorsze niż jakakolwiek część tego całego chaosu. Wiedziałem, jak poradzić sobie ze zdenerwowanymi psami, dzieci straciłem już tyle, że miałem wręcz rutynę, którą przechodziłem, gdy kolejne odchodziło z tego świata. To nie znaczy, że ból nie ściskał mi serca, ale było tak już z Malagą i Penny, i Oliverem, i Salixem, trudno byłoby wymienić wszystkie moje dzieciaki, które leżały pod ziemią. Jedynak ten brak jakiejkolwiek reakcji Vergila na moje słowa był niczym ostateczne oszustwo. Świat walił mi się wokół łap, psy oskarżały siebie nawzajem, to musiało w końcu wybuchnąć, a on milczał. Byłem pewien, że po pewnym czasie to był po prostu upór. Jak już siedział cicho tak długo, to będzie dalej ignorował moje groźby i prośby.
Starałem się skupić na aktualnych zdarzeniach, ale czułem, że nawet mi kontrola już ucieka z łap.
Szala została przelana na zebraniu. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Myślałem, że nikt nie odważy się w niemal świętym miejscu rozpocząć wrzasków, ale najwyraźniej przeceniłem znaczenie symboli. Kiedy padło pierwsze “Może sami go zabiliście” wiedziałem, że się zaczęło. Powtarzanie oskarżeń pomiędzy sobą to jedno, ale wykrzykiwanie ich w pysk to drugie. W jakimś stopniu doceniałem odwagę.
- Hej, hej, moi państwo! - Niemal się skrzywiłem na dźwięk mojego podniesionego głosu. - Zachowajmy spokój! - Tylko część pysków spojrzała na mnie, ale to lepiej niż żadne. - Czyim celem jest przelewanie krwi? Niech pozwoli, by jemu zadano pierwszy cios! Każdy idiota, który myśli, że przepychanki są rozwiązaniem zasługuje na sztylet między żebra!
Autumn przemawiała do tłumu po mojej prawej, była nieco łagodniejsza w tym i nie odnosiła się do rozlewu płynów na posadzkę sali, ale oba podejścia działały. Psy w pewnym momencie przestały się przepychać i nie powiem, że zostały uspokojone, ale nie podejmowały działań.
-  Koniec zebrania - powiedział cicho Pergilmes, ale nie byłem pewien, czy ktokolwiek go usłyszał. Kiedy on ruszył po stopniach, wkrótce cała reszta hierarchii postąpiłą tak samo. Zostałem na górze i patrzyłem, czy ktoś podejmie jakieś działania, ale nikt się nie ruszył.
Siedziałem w swojej komnacie przez chwile sam, póki moja rodzina nie zaczęła się schodzić, tak jak prosiłem.
- Verg, ty gnojku, już mnie gówno obchodzi, co załatwiłeś z Razjelem… nie, źle, obchodzi, ale to nie jest istotne. Słuchaj, nie mogę martwić się o sforę i o twoje humorki. Dom mi się wali. Pomóż mi Verg, potrzebuję wiedzieć, że jesteś po mojej stronie.
Już myślałem, że padną nareszcie słowa, po tym cholernym okresie okresie milczenia.
- Verg? - Absolutny brak reakcji. - Ah, pieprz się stary. Jak to ciało zdechnie, to problem jest dla nas obu - warknąłem.
Niedługo później przyszła Autumn i przyniosła mi nawet ciasto, potem dzieciaki, wnuki, cała ta banda.
-Coś się stanie, domyślacie i wy i ja - powiedziałem, przesuwając wzrok po ich zaniepokojonych pyskach. - Nie wiem co, ale nie kończy się na irytacji sforzan. To problem nie do rozwiązania, nie w obecnej sytuacji. - Może trochę liczyłem na propozycje działań, ale one nie padły. - Niektóre rzeczy lepiej działają, jak są wypowiedziane.
Autumn, znowu, została najdłużej. Rozmawialiśmy o jakiś durnotach, przez chwile, jakby to był normalny wieczór.
- Czy z Vergilem wszystko w porządku? - wystrzeliła nagle.
- Czemu pytasz? - Poprawiłem się na krześle i starałem wymyślić odpowiedź, po której Aut nie chciałaby porozmawiać z nim osobiście.
- Sightless zniknął.
- Co? - Poczułem się jak idiota. Nawet nie zauważyłem jego braku.- Verg? - Nagle ta cisza stała się niepokojąca.
- Sight zniknął, nigdzie go nie ma. Myślałam, że może, jeżeli coś by się z nim stało, to Vergil coś by wiedział. Możesz go zapytać?
- Nie.
- Peter... - Wyglądała na zranioną.
- Nie mogę się go zapytać, bo nie odpowiada, już od jakiegoś czasu. Myślałem, że po prostu jest na mnie wkurzony.
- I nic nie powiedziałeś?!
- Mówię, myślałem, że jest jest wkurzony! Verg? Stary? Co jest? - Przestałem się spodziewać odpowiedzi, ale i tak zapytałem.
- Peter, co się dzieje?
- Nie wiem, wszystko. - Pokręciłem łbem. - Wszystko zwala się na nas w jednym momencie.
- Myślę, że w sforze wszystko będzie spokojnie, jeszcze przynajmniej przez kilka dni. - Zgodziłem się z nią bezgłośnie. - Powinniśmy ustalić, co robimy dalej. I dowiedzieć się, czy coś stało się Sightlessowi i Vergilowi.
- Może tylko nie dziś? - zaproponowałem. - Wyśpijmy się. - Autumn zaśmiała się, ale zgodziła. Pomogła mi wejść do łóżka i pożegnała się. Jeszcze jeden raz, z przyzwyczajenia, spróbowałem zawołać Verga. Kolejny problem do listy, ale postarałem się o nich nie myśleć. Zakopałem się w kołdrze, a mój oddech zaczął spowalniać.
Obudziła mnie wiadomść, że Avalon został zamordowany. Czyli zaczynamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz