1.14.2020

Od Lucyfera do Beatrycze

Dotarliśmy na miejsce nowy alfa oznajmił, że ruszamy dalej o świcie. Byłem trochę zmęczony, więc postanowiłem znaleźć sobie miejsca, aby na chwilę się położyć. Kilka psów podeszło do mnie i pytało się, jak to możliwe, że udało mi się przeżyć. Moja odpowiedź była prosta, po pierwsze miałem farta, po drugie nie nadeszła pora na moją śmierć. Gdy w końcu opowiedziałem swoją historię, a podekscytowanie odnalezieniem mnie minęło, udało mi się na chwilę zamknąć oczy i zasnąć. Dawno tak dobrze nie spałem, znowu czułem się bezpieczny i wolny. O świcie zbudził mnie głos alfy, zbierający wszystkich, aby ruszyć dalej w drogę. Wstałem leniwie przeciągając się i udałem na zbiórkę. Zaspany stanąłem w tłumie i właśnie wtedy serce omal mi nie stanęło. Zobaczyłem Lightsaber byłem pewien, że to ona, do momentu kiedy Pergimles nie zwrócił się do niej mówiąc:
- Beatrycze pilnujesz aby nikt nie został z tyłu.
Mój entuzjazm opadł, a ja uznałem że to pomyłka. Ruszyłem więc wraz z resztą. Starałem się utrzymywać tempo marszu, aby nie odstawać od reszty. Mając jedną niezbyt sprawną łapę stanowiło to lekkie wyzwanie.
Szedłem w milczeniu pogrążony we własnych myślach.
- Dajesz radę? - usłyszałem znany mi głos Saber, ale gdy się spojrzałem za siebie uważałem Beatrycze. Byłem pewien, że to ona jednak przeszła mnie dziwna myśl. Wojna zmieniła mój wygląd, już nie byłem sprawnym psem. Nawet jeśli miałem rację i to była ona, nie powinienem się ujawniać. Nie mogłem skazywać jej na życie z niepełnosprawnym partnerem, to byłoby dla niej wyrokiem.
- Tak nie musisz się o mnie martwić.
- To moje zadanie - mruknęła.
- Rozumiem.
Postanowiłem zamknąć się w sobie i nie kontynuować rozmowy.
Długi czas szedłem w ciszy, motając się z własnymi emocjami. Czułem ból w sercu, nie widziałem jej tak dawno, a teraz była obok, a ja nawet nie potrafiłem z nią rozmawiać, a raczej nie chciałem.
Przez resztę wędrówki unikałem jej wzroku, zbywałem rozmowę lub po prostu milczałem. Wieczorem nastała pora posiłku, ja zaś nie czułem głodu poczekałem aż wszyscy się najedzą i jako ostatni samotnie przystąpiłem do posiłku. Alfa oznajmił za zatrzymujemy się tutaj na kilka dni. Odczułem ulgę, gdyż czułem się zmęczony odzwyczaiłem się od długich wędrówek, zwłaszcza że przez dłuższy czas moje podróże były ograniczone do dziesięciominutowych spacerów dwa, czasem trzy, razy dziennie na dodatek na smyczy.
Czułem wstyd z tego powodu, że ktoś taki jak ja potrzebował pomocy ludzi. Gdy w końcu znalazłem miejsce do spania, przygotowałem sobie legowisko i położyłem się ponownie podeszła do mnie Beatrycze.
- Jak Ci na imię?
Moje szare komórki zaczęły pracować na najwyższych obrotach. W lecznicy wołano na mnie Weteran.
- Weteran, ale przedstawiam się czasem jako Lucyfer.
- Znałam psa o tym imieniu, wiesz?
- Nie jednemu panu Burek na imię - mruknąłem, po czym położyłem pysk na ziemi i zamknąłem oczy w nadziei, że się ode mnie odczepi.

(Beatrycze?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz