1.26.2020

Od Beatrycze CD Lucyfera

Z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczajałam się do Lucyfera-kaleki w naszej nowej repoblice. Z jednej strony wiedziałam, że to był on, a z drugiej strony bajerował mnie swoimi opowiastkami i bajeczkami o swym żywocie. Z resztą czego można się spodziewać po "gangsterze-podrywaczu"? To jego "No Name" napewno było każdemu znane w Royal Dogs i na ringu. Nie przez znajomości "NN" z Lucy'm tylko bycie nim, bo przecież ten sam pies. W takim razie... skoro ten pies to Lucyfer, to czemu mnie okłamuje? Nie chce ze mną być, bo może i ja go zniechęciłam... Jestem trochę chudsza i może mam gdzieniegdzie zadrapania, ale to niewiele zmienia w moim wyglądzie. Bardziej odrażający od niego zapewne jest mój charakter i podejście do czegokolwiek, przyznaję się. Ciekawa jestem jak długo zajmie mu kłamanie mnie i przyznanie się do swojej prawdziwej tożsamości. Cóż, ja poczekam. Lubię czasem popatrzeć jak ktoś mnie oszukuje tylko po to, by potem doświadczyć słodkiej zemsty i prawdy. Gorzej jesli ten pies serio nie jest Lucyferem, co byłoby serio dziwne. No i wtedy wyjdę na idiotkę.
Zauważyłam, że robi się już ciemno, a większość psów ułożyło się do snu. Szanując ich odpoczynek powiedziałam do niego ciszej, ale nadal tym samym, zwykłym tonem:
- Miłej nocy - oddaliłam się i wskoczyłam na pobliską, nisko osadzoną gałąź. Ostatnio przypodobałam sobie sypianie wysoko, w spokoju na drzewach. Nikt po mnie nie podepcze i nie wydrze się do ucha. Gdy wskoczyłam zauważyłam jak Weteran kładzie się u dołu tego pnia, po czym zwinął się w kłębek i dość szybko zasnął, jeśli dobrze zauważyłam.
Spoglądnęłam chwilę w niebo i mogłam zobaczyć gwiazdy na prawie czystym niebie. Szybko jednak zmorzył mnie sen.


~~~

Tegoż dnia sfora strasznie się ociągała w jakiejś dolinie; byliśmy blisko końca lasu, który był gdzieś na zboczu wzgórza. Nad tym wzgórzem, na skraju, stało dostojne drzewo z powykrzywianymi gałęziami nad zboczem. Spędziłam na nim całe popołudnie nie patrząc na inne psy i nie zajmując się obowiązkiem zwiadowcy. Z resztą, to spokojna okolica, a daleko w dolinie zauważyć możnabyło dużo zwierzyny, która szperała pod śniegiem, czy możliwe znajdzie się jakiś kąsek. Była zima, a mimo to słońce było dzisiaj silne i mocno odbijało się od śniegu. Od takiego patrzenia zachciało mi się jeść, więc postanowiłam opuścić na chwilę utopię i zmierzyć w stronę lasu. Tam szłam z 10 minut prawie niewidoczną ścieżką, czasem mijając zamarznięte krzewy owocowe, a nieraz spadała na mnie płachta śniegu z drzew. Dzisiaj na obiad myśliwi nieźle się postarali; z doliny złupili dwie sarny, które nawet dobrze przygotowali. Nie narzekałam.
- Powinno ci przypasić - powiedział od razu jeden z nich. Poznałam ją - Persefona. No tak, córka Hekate... Biła od niej taka neutralna energia, ale mimo to odezwała się pierwsza mimo swej lekkiej nieśmiałości.
- Tak... dzięki - odparłam spojrzałam na chwilę na wyższą sukę. Dołączyła po chwili do niej Wega wpatrując się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Ten chwilowy kontakt moich żółtych oczu z jej stał się nudny, gdy przypomniało mi się, że jestem głodna. Wzięłam sobie kawałek, który leżał gdzieś z boku i oddaliłam się od nich skinięciem głowy.
Zasiadłam niedaleko kaleki, który również i wcinał zażarcie mięso, jakby nie jadł dziś śniadania. Nie chcąc dłużej obserwować go zajęłam się sobą i swoim kawałkiem. Weteran skończył szybciej niż ja, ale wyglądał jakby czekał aż skończę swoją porcję, bo co jakiś czas kątem oka widziałam jak się odwracał w moją stronę. Wstaliśmy niemalże w tym samym momencie, tylko on nieco wolniej ze względu na łapę. Przyda się mu trochę ruchu, by rozruszać niemłode kości. Przeciągnęłam się, podeszłam do niego i usiadłam mówiąc:
- Starość nie radość - powiedziałam dogryzając mu. - Rozruch ci się przyda.
Spoglądnął na mnie dziwnie marszcząc oczy. Cóż, jestem dziwna. Uśmiechnęłam się sarkastycznie i dodałam:
- Chodź kaleko, pokażę ci coś - powiedziałam znów z ironią i bez innych interakcji zaczęłam iść nieco szybszym krokiem, by się wysilił. Gdy weszłam na ścieżkę zwolniłam kroku, by pies mógł dojść.
- Szybciej się nie da? - spojrzał na mnie z lekką pogardą.
- Umiem szybciej, ale ty raczej nie. Chodź, dostosuję się do ciebie, skoro muszę - powiedziałąm i zaczęłam iść wolniej.
Słońce nadal ładnie padało przebijając się przez gałęzie drzew, a my stąpaliśmy po miękkim śniegu. Już dawno nie czułam się tak dobrze na łonie natury o tej porze roku; tu okolica była inna niż rutynowe Royal Dogs. 
- Ten spacer jest dla twojego dobra, nie z mojej dobroci i potrzeby spotkania się z kimś - powiedziałam po kilku minutach, gdy Lucyfer przyzwyczaił się do tępa. Musiałam to powiedzieć, bo dziwnie czułam się jednak w tej sytuacji.
- Dobrze słyszeć i to - powiedział pies, a na jego pysku zagościł minimalny, ale szczery uśmiech.
Szliśmy znów w milczeniu, jakoś niespecjalnie dobrze przychodzą mi rozmowy. Mimo to Weteran znalazł na to sposób mimo tego, że już niezbyt chciało mi się gadać.
- Co to ma być za miejsce?
- Warte i twojej uwagi. Zobaczysz, co czasem lubię porobić, o ile cię to zainteresuje. A tak poza tym to ładne widoki - powiedziałam bez większej empatii.
Po chwili wychodząc zza krzaka mogliśmy ujrzeć odbijające się światło słońca od leżącego śniegu na ziemi aż do zbocza. Lucyfer podszedł pierwszy wyprzedzając mnie i siadając pod gałęziami wiszącego drzewa. Ja również do niego podeszłam, ale żeby nie robić pseudoromantycznej scenki powiedziałam od razu:
- Pozwól, że przysiądę na drzewie - i bez zastanowienia wskoczyłam na wiszącą gałąź. Była jakby centralnie nad nim, więc nie musieliśmy się wysilać, by się usłyszeć oraz zobaczyć. Spojrzał na mnie na chwilę, po czym w dolinę.
Lucyfer wpadł jakby w nostalgiczne myśli; patrzył się w dolinę i chasające tam zwierzęta nie zwracając uwagi na otoczenie. Lekki wietrzyk unosił czasem śnieg do góry i z górnych partii drzewa.
- Miałaś rację co do miejsca - powiedział po chwili otrząsając się.
- Często mam, o ile nie zawsze. Przyzwyczaj się - powiedziałam i odwróciłam się na plecy przeciagając się i spoglądając na pędzące chmurki. Dopadła mnie jakaś dziwna aura zadowolenia; to chyba przez dzisiejszą pogodę. Napewno.
Usłyszałam cichy śmiech Weterana.
- Co cię bawi? - spytałam już podirytowana.
- Chyba to, że mi kogoś przypominasz - powiedział.
Szybko wzdrygnęłam się tak, że zatrzęsłam gałęzią, straciłam równowagę i spadłam na bok z drzewa. Lucyfer nie mógł ukryć śmiechu.
- Śmieszne - powiedziałam i otrzepałam się na niego oddalając się o metr i siadając.
- Pyski, które widzisz codziennie stają się znajome po jakimś czasie - powiedziałam.
- Może tak być - dodał pies.
Zawiał na nas lekki wiatr z wirującymi śnieżkami. 
- Kim był pies, którego ci rzekomo przypominam? - spytałam z ciekawością, co mi odpowie. Czyżby kolejna historia? 

Lucy?
(+1000)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz