Zerwał się spłoszony wraz z pierwszym szelestem. Mój widok sekundę potem spowodował już prawdziwą ucieczkę. Był wolny, zdecydowanie zbyt wolny, aby uciec. Nie musiałem biec oczekując na jego potknięcie. Starczyło wyprężyć się i doskoczyć - prosto ku gardłu. Usłyszałem urwany krzyk, kiedy siła natarcia powaliła go. Wiedziałem, że przewrócenie się wraz z celem w tych warunkach nie jest opłacalne. Rozluźniłem szczęki na tę chwilę, po czym ponownie doskoczyłem. Przyszpilenie osobnika nie sprawiło mi problemów. Dyszał, starał się wywinąć spod nacisku. Przypomniałem sobie, że powinienem warczeć. Samiec zadrżał.
- Ta niespodzianka odbiera mi oddech niczym widok waszej osoby! - powiedział na jednym tchu.
- Ta niespodzianka odbiera mi oddech niczym widok waszej osoby! - powiedział na jednym tchu.
- Merlaux. - stwierdziłem głośno, aby zawiadomić Lynn, z kim mamy do czynienia, jeżeli mogła nie pamiętać.
- Czyżbyś właśnie chciał wprowadzić, będący zabójczo w stylu noir, element zemsty?
- Nie... czuję takiej potrzeby. - oddaliłem pysk od tętnicy samca. Odetchnął z ulgą.
- Ah. Podobnie niczym ja teraz trwogi. Nie zapowiada się, abyś pachniał zmianą. Te kły wyszczerzasz tak... proceduralnie. W tych oczach, w jakich wyjątkowo wolałbym się nie zatopić, brak satysfakcji czy nawet kropli furii. Mogłem to przewidzieć, chociaż wolałem mieć nadzieję, że odnajdziesz w sobie teatralność...
- Czyli chcesz, abym cię zabił? - zapytałem się. Nie byłem pewien, czy właśnie nie usłyszałem Rozkazu.
- Nie pojąłeś chyba, co ci powiedział, nieprawdaż? Nie! Oczywiście, że chcę kontynuować swój żywot! Mam na myśli estetykę momentu. Lecz dla ciebie chyba nie ma już nadziei. Do tego trzeba mieć serce...
- A nie pompę!! - krzyknął głos tuż obok mnie.
- Lynn! - Merlaux uśmiechnął się I szarpnął głową ku samicy wychodzącej z krzaków. - Dalej jesteśmy na "ty", nieprawdaż?
- Jestem stokrotnie obrażona, ale bardziej na ciebie niż na was. Zapowiadała się wtedy tak pełnen wrażeń moment...
- Nie zawsze są możliwości. - powiedział nieznacznie, jak zakładam, śmiejąc się. Następnie spojrzał się na mnie. - Nie zrozumiesz, to również dla psów z sercem.
- Ej, ale Noirtiera to zostaw. Przechodzi przez ciężki okres.
- Sam również jest całkiem... ciężki. W gwoli ścisłości od początku ten konwersacji jestem przyszpilony do podłoża. Noirtier, zejdź mnie. O, jakże miło. - otrzepał się z ziemi. - Co może sprawiać, że on ma "ciężki okres"? Monsieur Mannelig stracił głos i już nie dane jest komukolwiek słyszeć tej fanatycznej doktryny?
- Nie, wykopał Noir ze swojego kultu.
- Ah, rzeczywiście to już brzmi na cios mogący stargać pustkę. Cóż w takim razie porabiacie w tych okolicach? I dlaczego zamiast cywilizowanego przywitania, traktuje się mnie niczym zwierzynę?
- Dłuższa historia, ale w sumie to mamy czas. Hm, pamiętasz egzekucję?
- Mógłbym poprosić o sprecyzowanie?
- Najemca się nudził i chciał zbudować dla was wszystkich gilotynę. - Lynn uśmiechnęła się. Nadążanie za ich słowami było dla mnie trudniejsze niż schwycenie Merlaux. Czy nie traciliśmy teraz czasu?
- Ah! Pamiętam. Pierwszej kaźni się nie jednak nie zapomina. Podobnie jak przechodzącej przez pokolenia urazy wobec dekapitacji...
- W takim razie pamiętasz też pewnie, jak ten twój znajomy o dziwnym imieniu uciekł, zanim była ta cała akcja z proszeniem o łaskę i oswobodzeniem. Później nie było nic o nim słychać, aż w końcu dało się usłyszeć, że zarobił na koncie kilka morderstw i ogółem mniej sympatycznych rzeczy niż te wasze małe porwania. Zwiewał zaraz potem, a jako że ja i Noirtier obecnie nie mamy jakiegoś grafiku to go zaczęliśmy tropić i tak wyszło, że dotropiliśmy się to tych okolic. A ciebie zaatakowaliśmy, bo jakby nie patrzeć jesteś w tym momencie bardzo podejrzany. Właśnie, a co ty tu robisz i... z kim się bratasz? - zrozumiałem, że jest to moment, w którym moim zadaniem jest przybliżenie się do samca. Ponownie obnażyłem kły. Lynn kiwnięciem głowy potwierdziła, że był to poprawny moment na tę procedurę.
- Zintegrowałem się z pewną przemiłą sforą i właśnie pełnię służbę strażnika. - odpowiedział Merlaux. - Dopiero od was poznałem, iż mój znajomy o dziwnym imieniu może czaić się gdzieś wokół. Mogę to przyrzec. Podobnie jak to, iż sam nie cieszę się na tę wieść.
- Mimo wszystko to jednak podejrzane. - Lynn również postanowiła się zbliżyć. - Zbyt podejrzane. Wygarnęłam ci wszystko i pewnie wiesz, że już nie możesz być tak pozostawiony. Hmm... Noir, miałbyś coś przeciwko towarzyszeniu Merowi i tej jego sforze, zanim sprawa się nie wyjaśni? Lepiej wytrzymujesz pośród innych psów niż ja.
Zrozumiałem, że jest to moment, w którym moim zadaniem jest twierdzące kiwnięcie głową.
- Cóż w tym wypadku obejmuje słowo "towarzyszenie"?
- No wiesz. Co jakiś czas sprawdzi, czy nie utrzymujesz kontaktów albo czy sfora nie wpadła na jakiś trop. To dosyć niejasny termin, ale pewnie czaisz. To jak, są jakieś głosy przeciwko? Oprócz twojego Mer, jak dobrze wiadomo, ciebie demokracja nie dotyczy... Podsumowując, jeden głos na tak, jeden wstrzymany, jeden unieważniony. Czeka cię ciekawy czas, Noirtier.
Przytaknąłem łbem. Nie byłem pewien, co się stało, ale zaakceptowałem sytuację.
- Czyli chcesz, abym cię zabił? - zapytałem się. Nie byłem pewien, czy właśnie nie usłyszałem Rozkazu.
- Nie pojąłeś chyba, co ci powiedział, nieprawdaż? Nie! Oczywiście, że chcę kontynuować swój żywot! Mam na myśli estetykę momentu. Lecz dla ciebie chyba nie ma już nadziei. Do tego trzeba mieć serce...
- A nie pompę!! - krzyknął głos tuż obok mnie.
- Lynn! - Merlaux uśmiechnął się I szarpnął głową ku samicy wychodzącej z krzaków. - Dalej jesteśmy na "ty", nieprawdaż?
- Jestem stokrotnie obrażona, ale bardziej na ciebie niż na was. Zapowiadała się wtedy tak pełnen wrażeń moment...
- Nie zawsze są możliwości. - powiedział nieznacznie, jak zakładam, śmiejąc się. Następnie spojrzał się na mnie. - Nie zrozumiesz, to również dla psów z sercem.
- Ej, ale Noirtiera to zostaw. Przechodzi przez ciężki okres.
- Sam również jest całkiem... ciężki. W gwoli ścisłości od początku ten konwersacji jestem przyszpilony do podłoża. Noirtier, zejdź mnie. O, jakże miło. - otrzepał się z ziemi. - Co może sprawiać, że on ma "ciężki okres"? Monsieur Mannelig stracił głos i już nie dane jest komukolwiek słyszeć tej fanatycznej doktryny?
- Nie, wykopał Noir ze swojego kultu.
- Ah, rzeczywiście to już brzmi na cios mogący stargać pustkę. Cóż w takim razie porabiacie w tych okolicach? I dlaczego zamiast cywilizowanego przywitania, traktuje się mnie niczym zwierzynę?
- Dłuższa historia, ale w sumie to mamy czas. Hm, pamiętasz egzekucję?
- Mógłbym poprosić o sprecyzowanie?
- Najemca się nudził i chciał zbudować dla was wszystkich gilotynę. - Lynn uśmiechnęła się. Nadążanie za ich słowami było dla mnie trudniejsze niż schwycenie Merlaux. Czy nie traciliśmy teraz czasu?
- Ah! Pamiętam. Pierwszej kaźni się nie jednak nie zapomina. Podobnie jak przechodzącej przez pokolenia urazy wobec dekapitacji...
- W takim razie pamiętasz też pewnie, jak ten twój znajomy o dziwnym imieniu uciekł, zanim była ta cała akcja z proszeniem o łaskę i oswobodzeniem. Później nie było nic o nim słychać, aż w końcu dało się usłyszeć, że zarobił na koncie kilka morderstw i ogółem mniej sympatycznych rzeczy niż te wasze małe porwania. Zwiewał zaraz potem, a jako że ja i Noirtier obecnie nie mamy jakiegoś grafiku to go zaczęliśmy tropić i tak wyszło, że dotropiliśmy się to tych okolic. A ciebie zaatakowaliśmy, bo jakby nie patrzeć jesteś w tym momencie bardzo podejrzany. Właśnie, a co ty tu robisz i... z kim się bratasz? - zrozumiałem, że jest to moment, w którym moim zadaniem jest przybliżenie się do samca. Ponownie obnażyłem kły. Lynn kiwnięciem głowy potwierdziła, że był to poprawny moment na tę procedurę.
- Zintegrowałem się z pewną przemiłą sforą i właśnie pełnię służbę strażnika. - odpowiedział Merlaux. - Dopiero od was poznałem, iż mój znajomy o dziwnym imieniu może czaić się gdzieś wokół. Mogę to przyrzec. Podobnie jak to, iż sam nie cieszę się na tę wieść.
- Mimo wszystko to jednak podejrzane. - Lynn również postanowiła się zbliżyć. - Zbyt podejrzane. Wygarnęłam ci wszystko i pewnie wiesz, że już nie możesz być tak pozostawiony. Hmm... Noir, miałbyś coś przeciwko towarzyszeniu Merowi i tej jego sforze, zanim sprawa się nie wyjaśni? Lepiej wytrzymujesz pośród innych psów niż ja.
Zrozumiałem, że jest to moment, w którym moim zadaniem jest twierdzące kiwnięcie głową.
- Cóż w tym wypadku obejmuje słowo "towarzyszenie"?
- No wiesz. Co jakiś czas sprawdzi, czy nie utrzymujesz kontaktów albo czy sfora nie wpadła na jakiś trop. To dosyć niejasny termin, ale pewnie czaisz. To jak, są jakieś głosy przeciwko? Oprócz twojego Mer, jak dobrze wiadomo, ciebie demokracja nie dotyczy... Podsumowując, jeden głos na tak, jeden wstrzymany, jeden unieważniony. Czeka cię ciekawy czas, Noirtier.
Przytaknąłem łbem. Nie byłem pewien, co się stało, ale zaakceptowałem sytuację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz