12.26.2020

Od Petera do Autumn

Obudziłem się w miejscu, które zdecydowanie nie było moją chatą. Jeszcze zanim otworzyłem oczy, poczułem coś nieodpowiedniego - absolutny brak zapachu. Nawet nie czystość, jak z ludzkiego szpitalu, tylko nic. Otworzyłem oczy, będąc już gotowym gotowym do obrony.
- Schowaj kły Peter.
Światło było niemal oślepiające, ale zmusiłem się do zmrużenia oczu. Głos był zbyt charakterystyczny, bym mógł go z kimkolwiek pomylić, ale nie pozwalałem sobie jeszcze wierzyć. Fałszywa nadzieja boi najbardziej.
Znajdowałem się w zbyt znajomym miejscu. Wszystko rozmazane, płynące przed moim oczami i tak cholernie jasne. Jakby światło stworzone z wody. Nawet nie byłem w stanie nazwać, co właściwie znajdowało się przed moimi oczami. Zmienny, jasny, syrop. To nie mogły być zaświaty. To nie miały prawa być zaświaty, znałem je.
- Spojrzysz na mnie?
- Jeszcze się nie zdecydowałem. - Usłyszałem dźwięk, brzmiący, jak metal ocierający się o metal. Gdybym nie słyszał go wielokrotnie, nigdy bym nie powiedział, że to śmiech. Mój pysk sam się wyszczerzył, nie miałem wyboru.
- Cześć Verg.
Tym razem cieszyłem się, że nie siedzi w mojej głowie, bo poczułby, jak na chwile mój oddech zamiera. Czy ja musiałem tu oddychać?
- Witaj Peter.
- Powiedz mi co się dzieje, bo jeszcze zacznę w to wierzyć.
Wyglądał normalnie. Aż zbyt normalnie, odróżniał się od tego całego miejsca swoją stałością. Nie wibrował, nie drgał, nie płynął.
- To jest sen.
- Nie śnię o tobie. O niczym nie śnię.
- Peter - westchnął, ale zbliżył się nieco do mnie. Jego futro nie poruszyło się nawet o milimetr, jakby zamarło w jednym miejscu.  - Nie mamy dużo czasu.
- Jak zawsze w pośpiechu. - Przewróciłem oczami.
Z tyłu mojego łba bębniło “Razjel, Razjel, Razjel”, ale starałem się to ignorować. Cholera, jak ja długo go nie widziałem. Zdążyłem przeleźć pół kontynentu na sztywnych nogach. Ale był cały, jeśli wierzyć słowom i mojemu przeczuciu i to naprawdę był on. Potem zapytam o Razjela, jeśli wyjaśni się… cokolwiek.
- A więc… - zacząłem, bo on nie raczył powiedzieć nic więcej. Mało czasu, tak?
- Wyglądasz zdrowo - odezwał się w końcu. Przyglądał mi się uważnie, jakby wręcz szukał jakiś nowych strat na moim ciele. - Ile czasu dokładnie minęło?
- Ponad rok. Verg…
- Co się stało z…
- Verg. Byłem pierwszy. Odpowiedzi. - Obniżył się trochę, to nie musiałem wyciągać się, by patrzeć mu w pysk. Jego ogon ułożył się wokół mnie. Czas, czas, czas, a mógłbym go o to pomęczyć. - Gdzie ja jestem, gdzieś ty polazł i co robimy.
- Razjel coś zrobił. Nie jestem pewien jak, ale wysłał mnie i Sightlessa do Pomiędzy. - Zmrużyłem oczy.
- Tego nienawidzącego cię Pomiędzy? - Pokiwał łbem, nawet nie racząc mnie słowną odpowiedzią.
- Nie mogłem stamtąd wyjść, przynajmniej nie na razie. Udało nam się dostać do regionu, który jest dość bliski naszemu światu. - Naszemu światu? Vergil, Vergil, cóż to za poziom przyzwyczajenia. - Ponieważ nasze powiązanie nie zostało całkowicie zerwane, uznaliśmy, że mogę mieć szansę, się do ciebie dobić. Próbowałem. Wielokrotnie.
- Mój mózg jest bardzo wypełniony, nie mogłem znaleźć dla ciebie miejsca - prychnąłem. Te wszystkie resztki wspomnień po wybudzeniu się, jasne światła i to dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Przynajmniej to nie tak, że wróciła do mnie zdolność normalnego śnienia.
- Siedziałem w twoim mózgu Peter. Jest całkiem pusty.
- Nie mogłeś się powstrzymać, co?
- Wracając - Uśmiechnął się. Starał się powstrzymać, ale ja widziałem to wykrzywienie pyska. Zwycięstwa dnia codziennego. - Wiedzieliśmy, że może się to udać tylko we śnie. Zdarzało ci się pojawiać na moment, ale prawie na mnie nie reagowałeś. Nie pamiętasz pewnie nic z tego? - Pokręciłem łbem. - Pewnie jak się obudzisz, też wszystko zapomnisz. Spróbujemy z Sightlessem jeszcze bardziej zagłębić się w to miejsce. Może wtedy połączenie z wami będzie łatwiejsze. Potrzebuję, żebyś nie robił nic głupiego czy niebezpiecznego, rozumiesz Peter? Jesteś moją kotwicą w materialnym świecie.
- Czyli chciałeś się ze mną skontaktować tylko dla tego, by powiedzieć, żebym nie zrobił nic głupiego?
- Tak, ale chyba nie rozumiesz powagi sytuacji - westchnął. - Jeżeli twój stan będzie zbyt różny od tego, który znałem, będę mieć problem z przybyciem do świata. Abym mógł do ciebie dołączyć, musisz się pilnować. Chyba, że nie chcesz. Wtedy uczyń to ze względu na naszą przeszłość. - Gdybym tylko go słyszał, zdanie wydawałoby mi się wyłącznie sarkazmem. Miałem jednak wątpliwą przyjemność patrzeć na jego pysk i widzieć te delikatne zawahanie.
- Nie wymyślaj durnych scenariuszy. - Przewróciłem oczami. - Potrzebuję drugiej części mojej duszy.
- Proszę, nie nazywaj tego tak - jęknął. - Jeżeli cokolwiek uda ci się zapamiętać, podziel się z Autumn.
- Nie ma Autumn.
- Jak to nie ma Autumn?
- Normalnie. Kiedy zaatakowano sforę.
- Czekaj, zaatakowano sfore.
- Tak, tak, nieistotne. - Machnęłem łapą. - Musieliśmy się przenieść. Byłem w trochę średnim stanie, by móc się zawrócić i jej poszukać.
- Bzdury, musisz się mylić.
- Verg, czy ty sobie… - Nagle poczułem szarpnięcie. Jakby ktoś wbił mi hak w żołądek i pociągnął w tył. Syknąłem, ale nie upadłem.
- Wybudzasz się - odpowiedział, na niezadane pytanie.
- Super. Nie ścigają cię tam?
- Ścigają. Nie dogonią. Co się stało ze sforą.
- Eh, załamania, rewolucje i wojna, nasza garstka dała radę się przemieścić na nowe tereny. Chyba jesteśmy bezpieczni.
- Dobrze.
Jeszcze jedno szarpnięcie, tym razem mniej bolesne. Jakieś magiczne ponaglenie.
- Pilnuj się Verg.
- Nawzajem.
- Niedługo się widzimy.
Zaczynał rozkazywać mi się przed oczami. Stwierdziłem Jebać.
- Do zobaczenia Peter.
- Pamiętam o naszej rozmowie, wiesz? Sprzed twojego zniknięcia.
- Do zobaczenia Peter. - Przed moimi oczami zmienił się w plamę.
Zamrugałem dwukrotnie, słowa krążyły w mojej głowie. Jeszcze nie umiałem ich określić. Zapamiętać. Czułem, że muszę…
- Wstań Alfy chcą cię widzieć. - Odwróciłem się i zobaczyłem Noirtier stojącego w drzwiach. Kto go wpuścił do domku?
Wiedziałem, że nie mogłem zapomnieć. Nie mogłem zapomnieć… czegoś. Cholera, czego?
- Czemu?
- Nie wiem, chodź.
Wstałem i powoli zszedłem na podłogę. Przeciągnąłem się powoli i ruszyłem za wnukiem. Cholera, na pewno było coś ważnego. Nie umiałem tylko powiedzieć, co.
Nasza mała wioska była zaspana. Jeszcze zostało trochę czasu do śniadania, to nie było po co wstawać. Chociaż najwyraźniej Pergilmes i Brook uznali inaczej. Noirtier uprzejmie zapukał, a po usłyszeniu mojego syna wrzeszczącego “Wchodź”, otworzył.
- Dzięki, możesz wracać na patrol - powiedziała Brooklyn, stojąca w korytarzu i strażnik bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Coście wymyślili, żeby psa o tej porze budzić? - zapytałem, bo suka wydawała się zbyt rozluźniona, by to mogła być profesjonalna sprawa.
- Chodź, mamy niespodziankę.
Może znaleźli ludzi. Albo książki. Sprzedałbym tylną łapę, za trochę książek. Albo chociaż ludzkie komiksy, nie byłem w końcu pewien, czy zrozumiem ich słowa. Jeszcze nikt się nie zebrał do porządnego pisania, chociaż moje dzieciaki teoretycznie były pisarzami. Albo chociaż odkryli co znajduje się po drugiej stronie doliny. To byłaby miła…
- Niespodzianka?
Autumn. To była Autumn. Stojąca. Oddychająca. Żywa. Przynajmniej mniej więcej, co to były do cholery za łańcuchy, którymi ją owinięto.
- Peter?
- Staruszko, coś ty nawyrabiała? - zapytałem. Ah nie widzieliśmy się szmat czasu, to zasługuje na przytulasa. Nawet jeśli łapy zaczęły mi się trząść, gdy spróbowałem ją objąć jedną z nich.
- Co ty tu robisz?
- Przyszłam - odpowiedziała i za cholerę to nie była cała prawda. Ja to wiedziałem, ona wiedziała, że ja to widziałem. Chciałem zapytać się o łańcuchy, ale ugryzłem się w język. Czułem, że lepiej nie. Nie przy dzieciakach, one za mało o świecie wiedziały, trzeba było się ograniczać. Uśmiechnąłem się więc tylko.
- Ile wiesz? - Spojrzałem na dzieciaki. Cholera, powiedzcie mi, że paskudna robota nie została zostawiona dla mnie.
- Myślę, że wszystko. - Widziałem smutek w jej oczach. Valour. Czy kogoś jeszcze straciła. Nawet nie byłem w stanie powiedzieć. - Opowiedzieli mi, zanim po ciebie posłano.
- Zakładam, że nie będzie problemu, jeśli Autumn z wami zamieszka - powiedział Gil. - Jeżeli twoi współlokatorzy się zgodzą.
- Oni zgodzą się na każdego, kto nie będzie właził im do pokoi. - Machnęłem łapą.
- Po śniadaniu dokończymy formalności - zdecydowała Brooklyn.
 - Świetnie. Dobra, staruszko, pokazać ci okolicę?
- Pewnie, dziadygo.
Pożegnaliśmy się z dzieciakami i jak tylko wyszliśmy z ich domu, skierowałem się w stronę rynku.
- Autumn, co jest kurwa? - zapytałem wreszcie, gdy na pewno nikt nie mógł nas usłyszeć. - Jak nas znalazłaś? Co to za łańcuchy? Vergil i Sightless… - Vergil i Sightless, coś z nimi było, co. O co chodziło… - Nieistotne. Mów, co się dzieje.

(Autumn?)
(Są święta no. I rocznica piesków. Więc wiecie, yolo, tęskniłam za moim dziadem i kiedyś musi odzyskać towarzysza)

9.08.2020

Od Alegrii Cd. Prestiana


~Czasy przed osiedleniem sfory~

Uśmiechnęłam się przyjaźnie do Prestiana. Gdy podszedł i stanął obok mnie, spojrzałam ponownie na wzniesienie. 
- No to co, zaczynamy ? - spytałam. Pies przytaknął skinieniem głowy. Zaczęliśmy kopać dół. Zajęło nam to dosyć sporo czasu, ale w końcu się udało. Akurat zaczynało się ściemniać. Wyrobiliśmy się idealnie z czasem. 
- Może przed wejściem napiszemy "kryjówka medyków"? - zażartowałam. Widząc jednak, że Prestiana nie za bardzo to rozbawiło, zrezygnowałam z dalszych prób. - Albo lepiej nie. - odparłam wchodząc do środka kryjówki, Po chwili wszedł również Prestian. Położyliśmy się i ułożyliśmy wygodnie na tyle, ile pozwalała nam kryjówka. Chciałam znów coś wtrącić, aby spróbować go rozweselić, ale zrezygnowałam. Nie chciałam go urazić w żaden sposób. Może też nie przepadał zbytnio za żartami, albo to ja jestem kiepska w opowiadaniu ich? To już była mało istotne. Noc spędziliśmy w kryjówce, która dobre sprawowała swoje zadanie. Z rana, gdy wszyscy się zebrali, sfora ponownie ruszyła. Widząc Prestiana, od którego się wcześniej odłączyłam, postanowiłam do niego zagadać. W końcu kontakt z przyjacielem po fachu powinien być dobry, prawda?  
- Hej. - przywitałam się.
- Cześć. - odparł patrząc na mnie. 
- Nie będziesz miał nic przeciwko, jak będę szła obok? - spytałam niepewnie. 
- Jeśli tylko chcesz. - odparł. Uśmiechnęłam się. Nie powiedział bezpośredniego "nie", więc można uznać to za plus. 
- Jak noc? Było nieco lepiej, niż gdybyśmy spędzili ją na zewnątrz, prawda? - spytałam chcąc rozpocząć rozmowę. 
- Nie wiało, aż tak. - odparł. 
- Racja, cieszę się, że mogliśmy razem zrobić coś, co przyniosło korzyści nam obojgu. - odparłam wesoło. Rozejrzałam się, wszystkie psy powoli ruszały w drogę, sfora ponownie ruszała przed siebie. 
- Jak myślisz, długo będziemy musieli czekać na odnalezienie, jakiegoś nowego domu? 
- Czas pokarze. 
- Tak, masz rację. - odparłam patrząc przez chwilę na swoje łapy. 

Prestian?

Od Rei Cd. Petera


 ~opowiadanie dzieje się przed osiedleniem sfory~

Zastanowiłam się przez chwilę. Mądrym rozwiązaniem byłoby przystanie na propozycję. Upewnienie się, czy aby na pewno wyczułam psy jest wskazane, więc postanowiłam się zgodzić. Siedem kilo to nie jest zbyt ciężka masa, a w towarzystwie zawsze raźniej. Spojrzałam ponownie na Petera. 
- Zgoda, powinnam dać radę. - odparłam pewnie. Pies przytaknął skinieniem głowy. 
- W takim razie prowadź. - powiedział. Ruszyłam powoli przed siebie, a pies ruszył za mną. Miałam nadzieje, że uda nam się znaleźć jakieś psy, najlepiej nasze. Wilków zdecydowanie nie chciałam spotkać na naszej drodze. Wolałabym fałszywy alarm, niż te krwiożercze bestie. 
- Woń psów była silna, czy nieco słabsza? - spytał Peter. 
- Nieco słabsza, mogłoby to wskazywać na to, że były dosyć daleko. 
- Lub też były tam wcześniej, a woń pozostała. 
- Racja. 
- Przekonamy się na miejscu. Powiedz, daleko jeszcze? - spytał, a ja rozejrzałam się po okolicy. Zauważyłam znajome drzewa, nieco wyróżniały się kształtem od innych. 
- Już blisko. Poznaję te drzewa. - odparłam wskazując łapą na dwa nieco zakrzywione świerki. 
- Dobrze. - powiedział Peter. Szliśmy przez jeszcze dłuższą chwilę, a gdy rozpoznałam miejsce, z którego wyczułam psy zatrzymałam się. 
- To tutaj. Tu poczułam woń. - powiedziałam rozglądając się.
- No dobrze. Teraz upewnijmy się, czy w pobliżu nie ma tych psów lub też czy w ogóle jakieś psy były. 
- Wolę by się to okazało pomyłką, niż żeby psy okazały się wilkami. 
- Tak, ja też wolałbym tego spotkania uniknąć. - wtrącił samiec. Chodząc, rozglądaliśmy się za innymi, naszymi krewnymi. Nikogo jednak nie widziała. Nagle gdzieś z gąszczu rozległ się  odgłos łamanej gałęzi. Wyprostowałam się szybko i wzrokiem pognałam w owym kierunku. Peter podszedł do mnie. 
- Słyszałaś to, prawda? - spytał. 
- Tak i nie podobał mi się ten dźwięk. Chociaż z jednej strony mógłby być to pies. - odparłam niepewnie. Wizja ruszenia tam, aby upewnić się kto był sprawcą hałasu, trochę mnie przerażała, ale moim obowiązkiem było dbanie o bezpieczeństwo sfory i szukanie zagrożeń, które mogłyby jej grozić. 

Peter? 

9.01.2020

Czystka!

Republikanie!
W sierpniowej czystce wkraczamy w okres jesienny żegnając 2 psy – Aureona i Lucyfera.
Mamy nadzieję, że kiedyś do nas wrócicie.
~Administracja

https://i.imgur.com/OUXAyQM.pnghttps://i.imgur.com/RnySUDq.png

8.31.2020

Od Kilmi cd. Senshi

Krzywo na nią spojrzałam, zatrzymują się w pół kroku. Ja mam jej dziękować? Niby za co? Miałam jej się zapytać, ale wtedy mój wzrok niespodziewanie padł na jej szare łapy i nagle wszystko stało się jasne. Nerwowo polizałam sobie zranioną szyję. Rana była świeża, tak samo, jak wspomnienia duszenia się . W okolicach szyi nie posiadałam sierści. A to wszystko było jej winą.
— No pewnie — prychnęłam. — Może do tego kwiaty i soczysta noga jelenia na znak naszej przyjaźni?
Następnie odwróciłam się od suki i ruszyłam w nieznanym kierunku, zapominając o tym, co miałam jej powiedzieć. Jak ona miała? Ach, Senshi. Jakie beznadziejne imię.
Wkurzyła mnie. Uważała się za bohaterkę, którą nie była. Nie musiała mnie ratować, sama wydostałabym się ze wnyku. Już prawie mi się udało. Nie potrzebowałam niczyjej pomocy. Dobrze, że nie kazała całować sobie łap.
Idąc samemu w nieznane, łamiąc tym samym zasady wyznaczone przez te głupie alfy, usłyszałam szum, a wilgotna woń zalała mi pysk. Zazwyczaj omijałam szerokim łukiem rzeki, jeziora, a nawet kałuże, ale tym razem coś skłoniło mnie do ruszenia w stronę hałasu wydawanego przez wodę.
Przemierzając krzewy i inne wysokie trawy, ujrzałam rzekę. Wystawały z niej trzy niewielkie kamienie. Wystarczyło przez nie przejść, aby znaleźć się na drugiej stronie.
Nie wiadomo skąd naszły mnie wspomnienia z dzieciństwa, kiedy bawiłam się z rodzeństwem i wpadłam do wody, której nurt zaniósł mnie na tereny dawnej sfory. Chwilę wpatrywałam się w nurt. Czy to możliwe, że to była ta rzeka, że to te same kamienie, przez które się poślizgnęłam i razem z Maksem wpadłam do wody? Odkąd pamiętam, chciałam dowiedzieć się skąd pochodzę, znaleźć rodzinę. Nie myślałam długo. Przeszłam po kamieniach na druga stronę rzeki, starając nie patrzeć się na wodę. Może mogłam gdzieś tu znaleźć mamę.
— Ej! Co ty robisz? Nie można chodzić po tym terenie bez towarzystwa innych osób!
Odwróciłam gwałtownie głowę. Senshi stała po drugiej stronie rzeki.
— Widzisz gdzieś tu alfy?

Senshi?

Od Autumn

    Miałam odpocząć od bycia architektem, to prawda. Miałam zamiar odpocząć. Przejść na emeryturę i otworzyć niewielką kwiaciarenkę w jednej z mniejszych, pustych komnat na parterze zamku Royadell. Nie doczekałam się jednak spełnienia tego małego marzenia. Hierarchia rozpadała się błyskawicznie, jakby lata tworzenia sfory nie miały najmniejszego znaczenia, gdy brudy wyszły na jaw. Wojna domowa była doskonałym momentem, aby nas zniszczyć. Byliśmy rozbici od środka. Niezorganizowani. Niezdolni do pracy jako stado. Rodzina, którą niegdyś stanowiły setki psów... wszystko rozpadło się tak łatwo.
    Kiedy spoglądałam na szkice planów odbudowy kolejnych domków, wspomnienia mimowolnie przewijały się przez mój umysł. Praktycznie całe życie spędziłam w Royal Dogs, z którego została niewielka grupka rozbitków. Cieszyłam się, że chociaż tyle z nas zdecydowało się wciąż tworzyć to społeczeństwo. Radowały mnie także nowe twarze. Ale dalej dominowało zmartwienie. Przywykłam do dźwięku łańcuchów. Mało kto je widział. Peter owszem, miał związek z Pomiędzy. Razem z nim Senshi, ofiara naszych podróży międzywymiarowych, ale czy ktokolwiek jeszcze był w stanie? Nawet jeśli, nie dawał po sobie poznać. I bardzo dobrze. Wbrew dobremu nastawieniu do każdego żywego stworzenia, nie miałam już siły tłumaczyć się ze swoich błędów.
    Wiatr delikatnie bawił się moją sierścią. Było całkiem miło. Upały stopniowo przestały być upałami. Dni były coraz przyjemniejsze, ale i krótsze. Lato powoli dobiegało końca. Leżałam na łące i szkicowałam kwiaty. Byłam niemalże pewna, że ktoś będzie chciał, abym odnowiła jego wnętrze i nadała mu nowy charakter. Świeższy. Beztroski. A może znajdzie się tradycjonalista, który zażyczy sobie przeciwnego wręcz wystroju? Przytulnego, ale także historycznego? Potrzebowałam zająć czymś myśli. Chciałam, aby ktoś przyszedł do mnie z tego typu prośbą.
    I kiedy usłyszałam kroki, miałam nadzieję, że to o to chodziło.

Ktosiu? Właścicielu kroków? || 275.

Od Senshi cd Marsa

 
   “Mars, wszystko w porządku?”
    “Wszystko w porządku, Mars?”
    “Co się dzieje, Mars?”
    “Proszę, nie zamykaj się na mnie, braciszku, nie mogę cię znowu stracić”.
    “Nie chcę zostać znowu sama.”
    — Nie zdziwiłabym się, gdyby stało się coś równie niezwykłego. — Zaśmiałam się nerwowo czując, jak narasta we mnie panika. Ukrywał coś przede mną. Nie zachowywał się normalnie. Coś go dręczyło, a ja nie wiedziałam co. Czy to oznaczało, że też mnie zostawi? A może wiedział, gdzie jest Swallow? Nie miałam odwagi pociągnąć go za język. Miałam nadzieję, że problem rozwiąże się sam.
    Ale nie rozwiązał. Osiedliliśmy się. Mieszkaliśmy w jednym domku. A jednak wciąż coś było nie w porządku. Prześladowało mnie to. Nie umiałam jednak zapytać widząc, że wcale nie ma ochoty mówić. To było widać. Problem, temat tabu. W tym domku nie poruszany. Ale zamiast zebrać w sobie chociaż odrobinę tej cholernej odwagi, patrzyłam jak ostatnia pierdoła, jak oddalamy się od siebie. I co z tego, że nie rozdzielała już nas fizyczna odległość, skoro psychiczna budowała coraz większy dystans?
    “Co, jeśli ma mnie dosyć?”
    “Chyba mnie nie zostawi, prawda?”
    “A może właśnie planuje?”
    “Będzie tak, jak ze Swallow..?”
    — Mars? — spytałam lekko drżącym głosem, zatrzymując się przed drzwiami jego pokoju.
    Był późny wieczór, a ja taszczyłam ze sobą niepewnie dwa kubki z herbatą.
    — Senshi? Wejdź proszę — usłyszałam, a następnie ukazała mi się silna sylwetka brata.
    Prestian prawdopodobnie zajmował się zielnikiem w swoim pokoiku. Był cichym pracoholikiem. Idealne, nieinwazyjne towarzystwo. Zgrywaliśmy się doskonale. Zamienialiśmy słowa wtedy, kiedy w istocie były one potrzebne. Nie narzucał się, był spokojny i miał wiedzę na temat ziół, którą ochoczo się dzielił. Idealne towarzystwo dla kogoś takiego, jak ja. Nie miałam ostatnio nastroju na widzenie się z kimkolwiek. Poza rodziną. Tą bliską. Nie uznawałam za rodzinę osób, z którymi nie zamieniałam słowa. O ironio, Prestian był ze mną daleko spokrewniony…
    — Wiesz, że nie jesteś już sam? — bąknęłam, wbijając wzrok w podłogę.
    — Owszem, od dawna należymy do sfory — trącił mnie delikatnie.
    Pokręciłam głową. Nie czas na żarty.
    — Nie tak sam. Sam w sensie.. No że… Jakby co, to ja.. no wiesz.. obok… i że siostra to… no… liczyć możesz… — mamrotałam.
    Definitywnie nie byłam dobra w takie rozmowy.

Mars? || 358.