Obudziłem się w miejscu, które zdecydowanie nie było moją chatą. Jeszcze zanim otworzyłem oczy, poczułem coś nieodpowiedniego - absolutny brak zapachu. Nawet nie czystość, jak z ludzkiego szpitalu, tylko nic. Otworzyłem oczy, będąc już gotowym gotowym do obrony.
- Schowaj kły Peter.
Światło było niemal oślepiające, ale zmusiłem się do zmrużenia oczu. Głos był zbyt charakterystyczny, bym mógł go z kimkolwiek pomylić, ale nie pozwalałem sobie jeszcze wierzyć. Fałszywa nadzieja boi najbardziej.
Znajdowałem się w zbyt znajomym miejscu. Wszystko rozmazane, płynące przed moim oczami i tak cholernie jasne. Jakby światło stworzone z wody. Nawet nie byłem w stanie nazwać, co właściwie znajdowało się przed moimi oczami. Zmienny, jasny, syrop. To nie mogły być zaświaty. To nie miały prawa być zaświaty, znałem je.
- Spojrzysz na mnie?
- Jeszcze się nie zdecydowałem. - Usłyszałem dźwięk, brzmiący, jak metal ocierający się o metal. Gdybym nie słyszał go wielokrotnie, nigdy bym nie powiedział, że to śmiech. Mój pysk sam się wyszczerzył, nie miałem wyboru.
- Cześć Verg.
Tym razem cieszyłem się, że nie siedzi w mojej głowie, bo poczułby, jak na chwile mój oddech zamiera. Czy ja musiałem tu oddychać?
- Witaj Peter.
- Powiedz mi co się dzieje, bo jeszcze zacznę w to wierzyć.
Wyglądał normalnie. Aż zbyt normalnie, odróżniał się od tego całego miejsca swoją stałością. Nie wibrował, nie drgał, nie płynął.
- To jest sen.
- Nie śnię o tobie. O niczym nie śnię.
- Peter - westchnął, ale zbliżył się nieco do mnie. Jego futro nie poruszyło się nawet o milimetr, jakby zamarło w jednym miejscu. - Nie mamy dużo czasu.
- Jak zawsze w pośpiechu. - Przewróciłem oczami.
Z tyłu mojego łba bębniło “Razjel, Razjel, Razjel”, ale starałem się to ignorować. Cholera, jak ja długo go nie widziałem. Zdążyłem przeleźć pół kontynentu na sztywnych nogach. Ale był cały, jeśli wierzyć słowom i mojemu przeczuciu i to naprawdę był on. Potem zapytam o Razjela, jeśli wyjaśni się… cokolwiek.
- A więc… - zacząłem, bo on nie raczył powiedzieć nic więcej. Mało czasu, tak?
- Wyglądasz zdrowo - odezwał się w końcu. Przyglądał mi się uważnie, jakby wręcz szukał jakiś nowych strat na moim ciele. - Ile czasu dokładnie minęło?
- Ponad rok. Verg…
- Co się stało z…
- Verg. Byłem pierwszy. Odpowiedzi. - Obniżył się trochę, to nie musiałem wyciągać się, by patrzeć mu w pysk. Jego ogon ułożył się wokół mnie. Czas, czas, czas, a mógłbym go o to pomęczyć. - Gdzie ja jestem, gdzieś ty polazł i co robimy.
- Razjel coś zrobił. Nie jestem pewien jak, ale wysłał mnie i Sightlessa do Pomiędzy. - Zmrużyłem oczy.
- Tego nienawidzącego cię Pomiędzy? - Pokiwał łbem, nawet nie racząc mnie słowną odpowiedzią.
- Nie mogłem stamtąd wyjść, przynajmniej nie na razie. Udało nam się dostać do regionu, który jest dość bliski naszemu światu. - Naszemu światu? Vergil, Vergil, cóż to za poziom przyzwyczajenia. - Ponieważ nasze powiązanie nie zostało całkowicie zerwane, uznaliśmy, że mogę mieć szansę, się do ciebie dobić. Próbowałem. Wielokrotnie.
- Mój mózg jest bardzo wypełniony, nie mogłem znaleźć dla ciebie miejsca - prychnąłem. Te wszystkie resztki wspomnień po wybudzeniu się, jasne światła i to dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Przynajmniej to nie tak, że wróciła do mnie zdolność normalnego śnienia.
- Siedziałem w twoim mózgu Peter. Jest całkiem pusty.
- Nie mogłeś się powstrzymać, co?
- Wracając - Uśmiechnął się. Starał się powstrzymać, ale ja widziałem to wykrzywienie pyska. Zwycięstwa dnia codziennego. - Wiedzieliśmy, że może się to udać tylko we śnie. Zdarzało ci się pojawiać na moment, ale prawie na mnie nie reagowałeś. Nie pamiętasz pewnie nic z tego? - Pokręciłem łbem. - Pewnie jak się obudzisz, też wszystko zapomnisz. Spróbujemy z Sightlessem jeszcze bardziej zagłębić się w to miejsce. Może wtedy połączenie z wami będzie łatwiejsze. Potrzebuję, żebyś nie robił nic głupiego czy niebezpiecznego, rozumiesz Peter? Jesteś moją kotwicą w materialnym świecie.
- Czyli chciałeś się ze mną skontaktować tylko dla tego, by powiedzieć, żebym nie zrobił nic głupiego?
- Tak, ale chyba nie rozumiesz powagi sytuacji - westchnął. - Jeżeli twój stan będzie zbyt różny od tego, który znałem, będę mieć problem z przybyciem do świata. Abym mógł do ciebie dołączyć, musisz się pilnować. Chyba, że nie chcesz. Wtedy uczyń to ze względu na naszą przeszłość. - Gdybym tylko go słyszał, zdanie wydawałoby mi się wyłącznie sarkazmem. Miałem jednak wątpliwą przyjemność patrzeć na jego pysk i widzieć te delikatne zawahanie.
- Nie wymyślaj durnych scenariuszy. - Przewróciłem oczami. - Potrzebuję drugiej części mojej duszy.
- Proszę, nie nazywaj tego tak - jęknął. - Jeżeli cokolwiek uda ci się zapamiętać, podziel się z Autumn.
- Nie ma Autumn.
- Jak to nie ma Autumn?
- Normalnie. Kiedy zaatakowano sforę.
- Czekaj, zaatakowano sfore.
- Tak, tak, nieistotne. - Machnęłem łapą. - Musieliśmy się przenieść. Byłem w trochę średnim stanie, by móc się zawrócić i jej poszukać.
- Bzdury, musisz się mylić.
- Verg, czy ty sobie… - Nagle poczułem szarpnięcie. Jakby ktoś wbił mi hak w żołądek i pociągnął w tył. Syknąłem, ale nie upadłem.
- Wybudzasz się - odpowiedział, na niezadane pytanie.
- Super. Nie ścigają cię tam?
- Ścigają. Nie dogonią. Co się stało ze sforą.
- Eh, załamania, rewolucje i wojna, nasza garstka dała radę się przemieścić na nowe tereny. Chyba jesteśmy bezpieczni.
- Dobrze.
Jeszcze jedno szarpnięcie, tym razem mniej bolesne. Jakieś magiczne ponaglenie.
- Pilnuj się Verg.
- Nawzajem.
- Niedługo się widzimy.
Zaczynał rozkazywać mi się przed oczami. Stwierdziłem Jebać.
- Do zobaczenia Peter.
- Pamiętam o naszej rozmowie, wiesz? Sprzed twojego zniknięcia.
- Do zobaczenia Peter. - Przed moimi oczami zmienił się w plamę.
Zamrugałem dwukrotnie, słowa krążyły w mojej głowie. Jeszcze nie umiałem ich określić. Zapamiętać. Czułem, że muszę…
- Wstań Alfy chcą cię widzieć. - Odwróciłem się i zobaczyłem Noirtier stojącego w drzwiach. Kto go wpuścił do domku?
Wiedziałem, że nie mogłem zapomnieć. Nie mogłem zapomnieć… czegoś. Cholera, czego?
- Czemu?
- Nie wiem, chodź.
Wstałem i powoli zszedłem na podłogę. Przeciągnąłem się powoli i ruszyłem za wnukiem. Cholera, na pewno było coś ważnego. Nie umiałem tylko powiedzieć, co.
Nasza mała wioska była zaspana. Jeszcze zostało trochę czasu do śniadania, to nie było po co wstawać. Chociaż najwyraźniej Pergilmes i Brook uznali inaczej. Noirtier uprzejmie zapukał, a po usłyszeniu mojego syna wrzeszczącego “Wchodź”, otworzył.
- Dzięki, możesz wracać na patrol - powiedziała Brooklyn, stojąca w korytarzu i strażnik bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Coście wymyślili, żeby psa o tej porze budzić? - zapytałem, bo suka wydawała się zbyt rozluźniona, by to mogła być profesjonalna sprawa.
- Chodź, mamy niespodziankę.
Może znaleźli ludzi. Albo książki. Sprzedałbym tylną łapę, za trochę książek. Albo chociaż ludzkie komiksy, nie byłem w końcu pewien, czy zrozumiem ich słowa. Jeszcze nikt się nie zebrał do porządnego pisania, chociaż moje dzieciaki teoretycznie były pisarzami. Albo chociaż odkryli co znajduje się po drugiej stronie doliny. To byłaby miła…
- Niespodzianka?
Autumn. To była Autumn. Stojąca. Oddychająca. Żywa. Przynajmniej mniej więcej, co to były do cholery za łańcuchy, którymi ją owinięto.
- Peter?
- Staruszko, coś ty nawyrabiała? - zapytałem. Ah nie widzieliśmy się szmat czasu, to zasługuje na przytulasa. Nawet jeśli łapy zaczęły mi się trząść, gdy spróbowałem ją objąć jedną z nich.
- Co ty tu robisz?
- Przyszłam - odpowiedziała i za cholerę to nie była cała prawda. Ja to wiedziałem, ona wiedziała, że ja to widziałem. Chciałem zapytać się o łańcuchy, ale ugryzłem się w język. Czułem, że lepiej nie. Nie przy dzieciakach, one za mało o świecie wiedziały, trzeba było się ograniczać. Uśmiechnąłem się więc tylko.
- Ile wiesz? - Spojrzałem na dzieciaki. Cholera, powiedzcie mi, że paskudna robota nie została zostawiona dla mnie.
- Myślę, że wszystko. - Widziałem smutek w jej oczach. Valour. Czy kogoś jeszcze straciła. Nawet nie byłem w stanie powiedzieć. - Opowiedzieli mi, zanim po ciebie posłano.
- Zakładam, że nie będzie problemu, jeśli Autumn z wami zamieszka - powiedział Gil. - Jeżeli twoi współlokatorzy się zgodzą.
- Oni zgodzą się na każdego, kto nie będzie właził im do pokoi. - Machnęłem łapą.
- Po śniadaniu dokończymy formalności - zdecydowała Brooklyn.
- Świetnie. Dobra, staruszko, pokazać ci okolicę?
- Pewnie, dziadygo.
Pożegnaliśmy się z dzieciakami i jak tylko wyszliśmy z ich domu, skierowałem się w stronę rynku.
- Autumn, co jest kurwa? - zapytałem wreszcie, gdy na pewno nikt nie mógł nas usłyszeć. - Jak nas znalazłaś? Co to za łańcuchy? Vergil i Sightless… - Vergil i Sightless, coś z nimi było, co. O co chodziło… - Nieistotne. Mów, co się dzieje.
(Autumn?)
(Są święta no. I rocznica piesków. Więc wiecie, yolo, tęskniłam za moim dziadem i kiedyś musi odzyskać towarzysza)
12.26.2020
Od Petera do Autumn
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz